Władysław Ciechomski „Kremowy”

Archiwum Historii Mówionej

Władysław Ciechomski, urodzony 31 maja 1927 roku w Warszawie na ulicy Podwale 36. [Pseudonim] „Kremowy”, [stopień w czasie Powstania] strzelec w zgrupowaniu „Koszta”.

  • Jak pan wspomina swoje dzieciństwo? Gdzie pan chodził do szkoły?

Nie pamiętam mojej matki. Zmarła przy moim narodzeniu. Cały czas żyłem z moim ojcem. Pierwsze mieszkanie to pamiętam, jak mieszkaliśmy w Małkini. Potem mój ojciec przyjechał do Zielonki, jedenaście kilometrów od Warszawy. Tu było bardzo ładnie, wszystkie budynki były zbudowane w lesie. Dzieci się bawiły, dużo dzieci było. Byłem tu do końca 1939 roku. Jak Niemcy zaczęli wojnę, mój ojciec poszedł do Warszawy, żeby bronić Warszawy i nie wrócił z Warszawy.

  • Tata był żołnierzem?

Nie, cywilem.

  • Jak miał na imię?

[…] Stanisław [Szczepan] Ciechomski. [Zmarł w grudniu 1939, miał pięćdziesiąt cztery lata. Syn Wawrzyna i Marianny z Witkowskich].

  • Czy miał pan rodzeństwo?

Pamiętam tylko moją rodzinę. Moja ciotka, po śmierci mojego ojca, zabrała mnie do Warszawy. Z nią mieszkałem.

  • Czy pan dostał jakąś informację, że tata zginął?

Mam z kościoła ewidencję, że był zabity. Oni znaleźli jego ciało. Dwa tygodnie [po tym] jak Niemcy wyszli z Warszawy moja ciotka mnie zabrała. Mieszkałem z moją ciocią.

  • Gdzie pan mieszkał?

W pierwszym miejscu mieszkałem na Krochmalnej, bo przed wojną ciocia miała pralnię i [mieszkałem] tam, gdzie ona prała. Później otworzyła kawiarnię na Pańskiej, to z nią pracowałem w tej kawiarni przez rok.

  • Czy pamięta pan, w którym miejscu na Pańskiej była ta kawiarnia?

Numer 14. Pracowałem bardzo ciężko. Nie pamiętam gdzie to, przeważnie, było.

  • Jak się nazywała ciocia?

Franciszka Antosiewicz.

  • I tam, do tej kawiarni, przychodzili tylko Polacy?

Tak. Ona była bardzo dobrą kucharką. Dużo [było] bombardowanych domów. Ludzie rozbierali to. Oni przychodzili do kawiarni i dużo artystów też przychodziło do kawiarni. Bardzo popularna była.

  • Jak się nazywała ta kawiarnia?

Tego nie pamiętam. Tam nie było nazwiska na tym. Nie.

  • Czy pamięta pan, jacy artyści przychodzili do tej kawiarni?

Nie znam ich nazwisk. Tylko wiem, że jedna pani była, jeden człowiek przychodził z żoną. Dużo pili. Ona była bardzo piękna. On był wysoki, przystojny. To wszystko pamiętam. Pamiętam, że jednego dnia przyszedł Żyd. Przyjechał z Krakowa. Nie miał grosza. I moja ciotka go żywiła.

  • Czy pamięta pan łapanki albo rozstrzeliwania na ulicach Warszawy?

To było później. Wtenczas moja ciotka była na Starym Mieście, na Freta. Jak Niemcy zakładali getto, to Pańska była włączona w getto. Ciocia nie miała kawiarni tam, miała sklep towarowy. Niedużo tam było towaru do sprzedania. Był towar do sprzedania spod lady. A tak, „na górze”, to niczego nie było. Tylko [człowiek] sprzedawał jak znał kogoś. Ceny były bardzo wysokie. Niemcy nie płacili tego.

  • Czy pamięta pan łapanki na ulicach Warszawy?

Tak. Czasami Niemcy zamykali końce ulic i zbierali wszystkich. Jak niektórzy nie mieli dokumentów, to zabierali ich. Gdzie byli, to nie wiem, czy zaaresztowali ich.

  • Czy pan chodził podczas okupacji do szkoły?

Tak. Poszedłem w 1941 roku. Jak to skończyłem, to poszedłem do handlowej szkoły, w 1943 roku. [Szkoła podstawowa była na Starym Mieście, a handlowa – to ja już nie pamiętam].

  • Gdzie ta szkoła się znajdowała?

Nie pamiętam na jakiej ulicy to było. Wtenczas, w szkole, gdzie wszyscy koledzy [byli], miałem specjalnego kolegę, Staśka Szczepańskiego. Oni mieli gospodarstwo za Warszawą, a on przyjechał do Warszawy i pracował u złotnika. On mnie wciągnął do podziemia. Nawet nie wiedziałem, że byłem w podziemiu. On mi ciągle podawał informacje, żeby je roznosić tu i tam. A ja nawet nie wiedziałem, co nosiłem.

  • Składał pan przysięgę?

Nie, nigdy nie składałem przysięgi. W końcu 1940 roku, moja ciotka mnie [skierowała] do pracy w kuśnierstwie, nauki kuśnierstwa. I na początku 1943 roku Niemcy zabrali wszystkich kuśnierzy do robienia kurtek dla pilotów. Ja nie poszedłem, bo byłem za młody, chodziłem do szkoły wcześnie. Ale w połowie [roku], prawdopodobnie w maju czy w czerwcu, pokłóciłem się z ciocią i uciekłem. Pracowałem w sklepie fotograficznym.

  • O co pan się z ciocią pokłócił?

Pracowałem w tym sklepie fotograficznym. Najpierw, jak skończyłem szkołę, chciałem pójść do gimnazjum. A ciocia mówi: „Nie, ty nie możesz iść do gimnazjum. Pójdziesz do handlowej szkoły, bo nie chcę, żebyś ty...” Bo szkoła kosztowała, a przecież ja grosza nie miałem. Ona dyktowała mi, gdzie ona mi dyktowała, to miałem pójść. A w czasie, kiedy chodziłem do szkoły, pomagałem w sklepie cały czas. Jak poszedłem do szkoły, to ciocia wzięła pomoc do sklepu. Jak skończyłem szkołę, to ciocia mówi: „Teraz mam pomoc w sklepie, to cię nie chcę, żebyś mi pomagał. Musisz iść do roboty, bo ja cię nie będę utrzymywać, jak nie przyniesiesz pieniędzy do domu.” Znalazłem pracę w sklepie.

  • Gdzie ten sklep się znajdował?

W Alejach Jerozolimskich. To był duży zakład, bo mieli duże fabryki też poza Warszawą, gdzie chodziłem, przynosiłem zdjęcia. Ten sklep na Alejach Jerozolimskich to w połowie był fotograficzny sklep, a w połowie sklep [plastyczny]. Dwa sklepy w jednym miejscu. Tam czyściłem podłogi, to była taka pomoc, żeby czyścić to wszystko.

  • Czy tam przychodzili wywoływać zdjęcia Polacy i Niemcy?

Polacy przychodzili, ale, przeważnie, dużo Niemców przynosiło fotografie. Oni fotografowali i wywoływali [zdjęcia] w sklepie.

  • To był bardziej zakład fotograficzny niż sklep?

To był sklep, ale mieli też laboratorium w drugim miejscu. Ja szedłem z jednego miejsca do drugiego, żeby przynosić te fotografie. Jednego dnia jeden pan przyszedł i kupił duży obraz. Powiedział, żebyśmy przynieśli mu to do domu. Dali mi pieniądze na taksówkę, żeby zanieść ten obraz. Zaniosłem ten obraz do domu i dostałem gotówkę. Dał mi więcej pieniędzy niż zarabiałem przez cały miesiąc.

  • Napiwek?

Tak. Cały czas miałem ambicję, jak to młodzi, mają takie dzikie ambicje, żeby mieć portfel. Wszystkie pieniądze, jakie zarobiłem, musiałem dać cioci. Pieniądze, jakie dostałem od tego gościa, zatrzymałem i kupiłem sobie portfel. Głupi byłem, bo ten portfel włożyłem do kieszeni i jak przyszedłem do domu, to powiesiłem ubranie i ciotka przyszła i mówi: „Co to jest?” Wzięła ten portfel z kieszeni i zaczęła mnie bić. „Ty złodzieju! Ty bierzesz pieniądze z mojej kasy!” Uciekłem od niej.

  • Ale z portfelem?

Nie, zostało wszystko. Uciekłem tak, jak stałem. To już było wieczorem. Poszedłem blisko Starego Miasta, tam była stacja dalej, na północ. A pomiędzy stacją było pole takie, duże. Nie mogłem chodzić nigdzie, poszedłem na pole, spałem na polu.

  • Czy znalazł pan później jakieś mieszkanie?

Rano poszedłem do roboty. W Warszawie wszystkie budynki miały podwórka, w środku. Te wszystkie budynki były dookoła, a miejsce było w środku. Tam była woda, kran był. Umyłem się, czekałem, aż otworzą ten sklep. Dwa dni spałem na ziemi. Trzeciego dnia spotkałem mojego kolegę, z którym żeśmy do szkoły chodzili razem. Jak rozmawiałem z nim, to on mówi: „Chodź, zobaczymy, co moja matka ci powie.” Ona mówi: „Ty możesz mieszkać tutaj. Jak zapłacisz, to mieszkaj tutaj. Będziesz kolegą mojego syna.”
I tam mieszkałem przez długi czas. Może miesiąc, sześć tygodni. Ona pracowała w ratuszu, kucharką była. Znalazła sobie kolegę. Oczywiście [w mieszkaniu] był jeden pokój, duży. Wszyscy wiedzą, co się dzieje. Mówi: „Musisz znaleźć sobie inne mieszkanie.” Nie wiedziałem, gdzie pójść. Na dole tego mieszkania była cukiernia. I właściciel tej cukierni ciągle mi mówił: „Chodź, pracuj u mnie. Ja mam gospodarstwo za Warszawą. Chodź do mnie, pomóż mi tam pracować.” Jak nie miałem dokąd iść, co zrobić, to powiedziałem: „Dobrze, pójdę.” Wyjechaliśmy za Warszawę i przez całą zimę tam byłem, na tym gospodarstwie, pomagać we wszystkim co trzeba było zrobić.

  • Z pracy w zakładzie fotograficznym pan zrezygnował?

Tak. Zimno było, a oczywiście, zawsze głodny byłem. Oni mi dali ratę do zapłaty, żeby zanieść do ratusza. Miałem dużo na sobie, włożyłem te pieniądze, jak przeszedłem przez plac, zgubiłem te pieniądze. Poszedłem z powrotem. Oczywiście powiedzieli mi: „Twoja praca tutaj jest skończona.”

  • Mam pytanie w związku z zakładem fotograficznym. Czy tam, w tym zakładzie, jak na przykład Niemcy przynosili te zdjęcia, czy tam ktoś był, kto robił odbitki dla podziemia?

Nie. Nigdy nie widziałem.

  • A może do tego zakładu fotograficznego przychodził Eugeniusz Lokajski?

Nie, nie pamiętam nikogo. Tylko pamiętam, że dziewięćdziesiąt procent fotografii Niemcy przynosili. Ci ludzie, co mieli te sklepy, te fabryki, musieli być kolaborantami. Nie wiem, ale musieli [żyć] dobrze z Niemcami, żeby mieć taki przemysł, robić to wszystko.

  • Przejdźmy do Powstania Warszawskiego. Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944 roku?

Pracowałem w tym gospodarstwie. Jak wiosna przyszła, tylko dwoje nas tam było. Jedna kobieta i ja, na tym gospodarstwie. Tam nic nie było, nie mogłem nic robić. Uciekłem z tego gospodarstwa z powrotem do Warszawy. Jak przyszedłem do Warszawy, to nikogo nie widziałem, nie wiem, gdzie to wszystko było. Znalazłem robotę, wożenie butelek. W miejscu, gdzie czyszczono butelki i te butelki z powrotem wracały do piwiarni czy do wina. Ciągałem taki duży wóz z jednego miejsca do drugiego, żeby nosić te butelki. Przez jakieś dwa tygodnie.
W trzecim tygodniu spotkałem, tam, gdzie pracowałem w kuśnierstwie, tego [kolegę], który pracował też w kuśnierstwie. Myśmy byli dobrymi kolegami. On mówi: „Co ty tu robisz? Chodź do mnie i pracuj w fabryce niemieckiej szyjącej futra.” To zostawiłem tę pracę i poszedłem pracować w fabryce niemieckiej. To było dobre, ponieważ dawali tam obiad i parę groszy też. I spotkałem Staśka, ze szkoły, i on mówi: „Chodź, my mamy w każdą sobotę czy niedzielę spotkania.” Z powrotem zobaczyłem wszystkich, którzy w szkole byli. Jeden z nich mówi: „Możesz mieszkać z nami.” Mieszkałem na Złotej, nie pamiętam numeru. Cały czas mieszkałem na Złotej, przez Powstanie. Zawsze pieniędzy było mało. Myśmy kradli futra z tej fabryki. Ale to nie było dużo, to tylko grosze były.
  • A czy opowie mi pan o 1 sierpnia 1944 roku, pierwszym dniu Powstania? Jak pan poszedł do tego Powstania?

Trzy czy cztery dni wcześniej przyjechałem z powrotem. Byłem za Warszawą, przyjechałem do Warszawy, spotkałem Staśka Szczepańskiego. Mówi: „1 sierpnia idź na Stare Miasto. Tam na ciebie będzie czekać mieszkanie i wszystko, co potrzebujesz.” Ukrywałem się jakieś dwa miesiące przed Powstaniem, dlatego byłem za Warszawą. On mówi: „Pójdziesz na Stare Miasto.” Nie chciałem iść na Stare Miasto szybko. Zostawiłem [to] do ostatniej minuty.
Była pierwsza, pierwsza trzydzieści. Zacząłem iść na Stare Miasto. Doszedłem do Marszałkowskiej i strzelanina się zaczęła. Niemiecki patrol przyszedł i niektórzy zaczęli strzelać do nich. Dwóch chłopców leżało na ziemi, a reszta ludzi uciekała do bramy sklepu. Ja poszedłem z nimi. Za jakieś dwadzieścia, piętnaście minut przyjechały czołgi niemieckie. Kobieta i dwóch z nas wyszło i przynieśliśmy tych dwóch chłopców. Nie byli postrzeleni. Połknęli język ze strachu. Zmarli ze strachu. Te czołgi stały na ulicy. Myśmy siedzieli w tym sklepie. Rano, jak żeśmy wstali, to ulice były puste. Ludzie poszli. Ja nie mogłem już iść na Stare Miasto. Zostałem z tymi powstańcami na tym miejscu, na Marszałkowskiej.

  • I oni pana przyjęli do siebie?

Nikt się nie pytał: „Kto ty jesteś?” „Chcesz tu być? Chcesz walczyć, to możesz zostać tutaj.”

  • I dostał pan broń?

Nie. Ja nie widziałem karabinu do... W drugim miesiącu...

  • Dopiero we wrześniu pan dostał? Po miesiącu?

Tak.

  • Jaką pan dostał broń?

To był dobry karabin, niemiecki.

  • Co pan robił wcześniej? Jakie były pana obowiązki?

Pierwsze obowiązki, to zaczęliśmy robić łóżka, bo to był sklep, one tam zostały. Łóżka zrobiliśmy. Jak zrobili łóżka, to potem rozdali służbę, wartę. To było przez jakieś dwa tygodnie. Cicho było wszystko. Nie było strasznie. Myśmy chodzili, po cichu, na stację, żeby zobaczyć, co Niemcy tam robią, gdzie oni byli. Niemcy byli na stacji, a myśmy [tam], gdzie domy były, okupowali [te miejsca].
W drugim tygodniu dwa czołgi przejechały przed naszym domem i zaczęły strzelać w te wszystkie budynki. Oczywiście myśmy zaczęli rzucać w nich koktajlami Mołotowa. Jeden czołg zapalił się. Ten drugi zaczął strzelać jeszcze więcej po tych budynkach. Przyjechał wóz z SS. Nie wiem, ilu ich było, ale sporo. Po drugiej stronie była winiarnia. Tam nie było ani jednej butelki. Oni tam wpadli i siedzieli tam cały czas.
W czasie strzelaniny jeden chłopak był ranny i leżał na ulicy. Kobieta poszła go przynieść i oni ją też postrzelili. Nie ja, ale kompania i inni poszli na lewo i prawo, żeby ich otoczyć. Nie byłem tam, to nie mogę powiedzieć. Oni byli w piwnicy, nie chcieli się poddać. To tam rzucili granaty, do tej piwnicy. To byli SS Ukraińcy w niemieckiej armii.

  • Czy tego powstańca udało się uratować? Tych, co byli ranni przy tej barykadzie? Ta sanitariuszka i ten powstaniec?

Barykady tam nie było. Niemcy to tylko raz przyjechali, [tam] gdzie myśmy spalili ten czołg. Tego dnia nie przychodzili. To, co robili – była duża armata na kolei i oni strzelali do nas.

  • „Gruba Berta”?

Tak.

  • Czy był pan ranny w Powstaniu Warszawskim?

Tak, na Poczcie, gdy żeśmy bronili Poczty.

  • Gdzie pan był ranny, w które miejsce?

W płuca.

  • Czy to było poważne? Leżał pan w szpitalu?

Byłem w szpitalu, ale to nie było poważne.

  • A pana najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim?

Obok nas był budynek, czteropiętrowy. W piwnicy powstańcy robili broń, granaty, [to], co mogli zrobić. Ktoś musiał wiedzieć i powiedzieć Niemcom co to było, bo z dwiema armatami podeszli prosto na ten budynek. To było nieszczęście, bo połowa naszej kompanii była w tym budynku. I oni wszyscy zginęli. Ten budynek był prosty. Co można było zobaczyć – tylko ręce, nogi, kawałki ciała spalone leżały. To był najgorszy czas.

  • A pana najlepsze wspomnienia z Powstania Warszawskiego?

Przed Powstaniem miałem koleżankę...

  • Dziewczynę?

Tak, sympatię. Dwa miesiące przed Powstaniem jej rodzina też była poza Warszawą. Ja byłem z jej rodziną poza Warszawą, przed Powstaniem. Jak Powstanie się zaczęło i miałem iść na Stare Miasto, to ona nie chciała, żebym ja poszedł: „Nie idź, nie potrzebujesz tego robić. Pójdziemy do mojej rodziny i wyjedziemy za Warszawę.” Ale ja nie chciałem. Chciałem zostać na Powstanie. Żeśmy rozeszli się nieprzyjemnie.

  • Pokłócił się pan z nią?

Tak. Mieliśmy inne poglądy na to. Jak byłem ranny, ona pracowała w szpitalu. Mieli biuletyny w szpitalu, kto był ranny, kto nie, więc ona wiedziała. Napisała mi list, gdzie jest. Była w Warszawie, nie wyszła z Warszawy. To najprzyjemniejsze było, bo spotkałem się z nią jeszcze raz.

  • Jak się nazywała?

Marysia Tarachówna.

  • Ona też była w Powstaniu?

Też była w Powstaniu.

  • Czy pamięta pan, jaki miała pseudonim w Powstaniu?

Jak wychodziliśmy z Powstania, to ona mówi: „Ty jesteś ranny, ja pracuję w szpitalu, chodź ze mną.” Więc jeszcze raz powiedziałem: „Mogę chodzić, nie jestem tak ranny, żebym w szpitalu był.” Nie wiem, gdzie ona poszła. Ja poszedłem do Lamsdorfu.

  • Nie spotkał jej pan już nigdy więcej, później?

Nie.

  • Był pan w obozie w Lamsdorf?

Tak.

  • Gdzie pana później przewieźli?

Byłem młody, to oni dwudziestu od nas przewieźli do Neusörnewitz pomiędzy Dreznem a Meißen. To były fabryki porcelany. Myśmy pracowali tam, w tej fabryce.

  • Jak wyglądało pana wyzwolenie, kto przyszedł?

To nie było takie proste. Dwa czy trzy tygodnie przed końcem wojny Niemcy zabrali nas na zachód, bo Rosjanie szli. Przez jakieś dwa, trzy tygodnie myśmy chodzili nocą. W ciągu dnia oni nas chowali w budynkach, w stogach siana. Koniec wojny przyszedł i myśmy nie wiedzieli, że to koniec był. Myśmy byli na takim placu, w stodole i jeden Niemiec z nami był. Przyszedł do nas i mówi: „Możesz iść, gdzie chcesz.” I zniknął. Nas było dwudziestu. Porucznik opiekował się nami. Ja byłem zastępcą. Myśmy przyszli, zapakowali wszystko, co mieliśmy. Nic nie było, tylko torby.
Zaczęliśmy iść do miasta, tam było takie miasto. Żeśmy przyszli do tego miasta. Po drodze złapaliśmy taki niemiecki wóz. Oni mieli takie pięknie zrobione wozy dla pań jak chodzili po towar. To, co było, żeśmy wszystko władowali na ten wóz.
Przyszliśmy do tego miasta. To miasto było tak „zapakowane”, że nie można było [szpilki] tam wcisnąć. Myśmy usiedli tam, na środku miasta. Kościół był, dwóch Niemców tam siedziało. Myśmy zawsze żebrali. Zawsze [człowiek] żebrał, o co mógł. Podszedłem do tych Niemców, oni palili papierosy. Mówię: „Czy też mi dacie papierosa?” On mówi: „Możesz mieć cały pakiet, wojna już skończona.” I wtenczas poszedłem z powrotem do tego porucznika i mówię: „Już koniec wojny. Musimy uciekać na wschód.”

  • O końcu wojny dowiedział się pan od Niemca?

Tak. A [porucznik] mówi: „Gdzie ja mogę iść? Tutaj wszystko takie załadowane.”

  • Na jakie wojska się natknęliście, amerykańskie czy angielskie?

Ja byłem jako Frenchman. Polak we francuskiej armii.

  • A dlaczego pan nie zdecydował się wrócić do Polski? Dlaczego pan nie wrócił?

W Polsce była armia narodowa. Miałem dużo kolegów, którzy byli komunistami. Myśmy się bili z [tymi] komunistami czasami. Jak Rosjanie byli po drugiej stronie Wisły, to oni podpływali do tych Rosjan. Jeden mój kolega przypłynął z powrotem i mówi: „Do cholery jasnej, oni nas zabijają!”

  • W którym roku pierwszy raz pan przyjechał do Polski?

W 1972 roku.

  • Ale przyjął pan obywatelstwo brytyjskie?

Przed przyjazdem do Polski otrzymałem obywatelstwo angielskie, dlatego że jeszcze Polska była pod rosyjską [okupacją], jeszcze Rosjanie tam byli. Więc wziąłem moją rodzinę ze sobą, pomyślałem, że może jakieś zabezpieczenie mam.

  • Dlaczego pan przyjął taki pseudonim, „Kremowy”?

Moja twarz zawsze była czerwona. Zawsze mi mówili: „Ty jesteś taki kremowy.” To wziąłem sobie pseudonim „Kremowy.”

  • Czy był pan w Muzeum Powstania Warszawskiego?

Nie.

  • Serdecznie zapraszamy. Mam ostatnie pytanie: czy jakby pan miał znowu szesnaście lat, to czy poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

Oczywiście. Piszę swoje wspomnienia aż do momentu, kiedy przyjechałem do Anglii. Jestem w połowie tego, za dwa miesiące prawdopodobnie skończę.


Londyn, 4 grudnia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Władysław Ciechomski Pseudonim: „Kremowy” Stopień: strzelec Formacja: Kompania Ochrony Sztabu „Koszta” Dzielnica: Śródmieście północne Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter