Ludwik Misiek „Robert”

Archiwum Historii Mówionej

Ludwik Misiek urodzony 12 sierpnia 1926 roku w Pleszewie, miasto w Wielkopolsce. W Armii Krajowej okręgu Poznań, inspektoratu rejonowego Ostrów, obwodu Ostrów, placówki operacyjnej „Aluminium”. Ostatni stopień w Armii Krajowej kapral. Dowódca jednej z drużyn plutonu KEDYWU ostrowskiego inspektoratu Ostrów.

  • Pana pseudonim?

„Robert”.

  • Mógłby pan w paru zdaniach opowiedzieć na temat lat przedwojennych: gdzie pan mieszkał? Gdzie pan chodził do szkoły? Czym się zajmowali rodzice?

Urodziłem się w Pleszewie w rodzinie zawodowego wojskowego. Mój ojciec do wojny był w stopniu sierżanta. W Pleszewie ukończyłem sześć klas szkoły podstawowej, powszechnej. Złożyłem egzamin do gimnazjum. Zostałem przyjęty. To się działo już w sierpniu 1939 roku. 1 września znalazłem się w transporcie ewakuacyjnym na Wschód. Po przejechaniu pod bombami tysiąca dwustu kilometrów, transport został zmasakrowany przez sześć niemieckich bombowców pod Lwowem w Komarnie. Z dwustu osiemdziesięciu osób zginęło sto szesnaście kobiet, dzieci i wyrostków takich jak ja. Tam straciłem brata, sam byłem ranny. Znalazłem się we Lwowie, tam byłem w rękach NKWD. Kuriozalna sprawa, bo byłem przesłuchiwany przez Iwanowa, sławetnego oficera KGB. On wypytywał mnie o bardzo prozaiczne sprawy. Aresztowała mnie ukraińska milicja na ulicy we Lwowie, dlatego, że byłem w mundurku gimnazjalnym, więc inteligent. Capnęli mnie z tyłu. Kiedy się zorientowali, że jestem z Zachodu, oddali w ręce NKWD, bo takie mieli wytyczne. Tak trafiłem przed Iwanowa. On pytał mnie o wszystko, co się działo przed wojną w mieście gdzie mieszkałem, o zwyczaje społeczne, o życie towarzyskie, o życie rodzinne, o uroczystości państwowe i różne inne, w ogóle o nasze zwyczaje. Jako asowi wywiadu, to było widocznie potrzebne. W tym przesłuchaniu brała udział tłumaczka polska, która była żoną polskiego majora. On nie wrócił z frontu. Ona została zaangażowana jako tłumaczka. Kiedy usłyszała moje losy i losy mojej rodziny, była matka i czworo rodzeństwa przy życiu zostało, piąty brat zginął, to powiedziała mi na boku między jednym, a drugim przesłuchaniem, że zrobi wszystko, żeby mnie wypuścili. Transporty już stały na dworcu, tylko dopychali aresztowanych więźniów i wysyłali od razu na Wschód. Spełniła to przyrzecznie, bo Iwanow zgodził się, żeby mnie wypuścili. W ten sposób uniknąłem wywózki na Wschód.

  • Pamięta pan nazwisko tłumaczki?

Niestety, wtedy nie przywiązywałem wagi do takich rzeczy, nie zapamiętałem. Ona mi się przedstawiła, ale nie pamiętam nazwiska.

  • Pan tam siedział w więzieniu?

Nie. Milicjant ukraiński zawiózł mnie tramwajem, mogłem mu uciec, ale nie chciałem. On trzymał moją torbę, w której miałem różne cenne rzeczy, to znaczy sztućce i koronki od nas z domu z bagażu, żeby za to kupić chleb. Nie chciałem tego stracić. On mnie zawiózł do brygidek, jak to mówili we Lwowie. To był widoczne klasztor i tam urzędowało NKWD. Skończyło się na przesłuchaniu i zwolnili mnie. Mogłem sobie pójść, gdzie chciałem. Wróciłem do rodziny, która była zakwaterowana u Ojców Zmartwychwstańców przy ulicy Piekarskiej we Lwowie blisko Cmentarza Łyczakowskiego.

  • Jak policjant pana odstawił do brygidek, to od razu do celi pana…

Nie, od razu czekałem na przesłuchanie. Najpierw się zgłosiła tłumaczka i powiedziała, że mam usiąść w sali i poczekać. Tam był stół nakryty zielonym suknem. Po pół godzinie albo trochę dłużej przyszedł Iwanow. Widziałem, że bardzo szarmancko się odnosił do tłumaczki. Ona była śliczną kobietą, aż mu się oczy iskrzyły, jak z nią rozmawiał. Po pierwszym przesłuchaniu jak mi powiedziała, że będzie się starała, żeby mnie zwolnili, to jej uwierzyłem widząc jak on się do niej odnosił. Rzeczywiście drugi raz spytał mnie, już tylko uzupełniające pytania rzucał albo wracał do poprzednich: szeroko pojęte zwyczaje w Wielkopolsce, tam gdzie mieszkałem, gdzie był garnizon 70. Pułku Piechoty, do którego należał mój ojciec.

  • Ktoś to zapisywał?

Nikt nie pisał. On przyjmował do wiadomości to, co tłumaczka przekazywała, nie było żadnych protokołów. To była dziwna sprawa.

  • On siedział za stołem?

Siedział albo wstawał, a ja siedziałem na krześle przed stołem. Tłumaczka miała swoje krzesło.

  • Jak on się do pana odnosił? Przedstawił się?

Tłumaczka mi powiedziała, z kim mam do czynienia. Mnie to nic nie mówiło, bo byłem zupełnie surowy pod tym względem. Oprócz tego, że nie zapamiętałem jej nazwiska, to nie zwróciłem specjalnej uwagi. Tylko jedna rzecz była pewna, że to był pułkownik KGB. Jak potem zacząłem sobie przypominać to spotkanie, to przesłuchanie, to wyczytałem gdzieś, że w tym czasie we Lwowie było tylko dwóch pułkowników w KGB. On był jeden z nich, postawny, wysoki, przystojny facet. Na fotografii, którą widziałem w literaturze, w publikacji rozpoznałem go, że to rzeczywiście był on.

  • Jak on się do pana odnosił?

Bardzo kulturalnie, tak jak byśmy rozmawiali w towarzystwie w domu. Nawet milicjant ukraiński, który mnie wiózł, też był stosunkowo grzeczny. Nie miał powodów, żeby się agresywnie do mnie odnosić, tylko tyle, że mnie obstawiał, był zresztą z karabinem. Nie miałem zamiaru uciekać, on to wyczuł i widział. Zresztą nie wiedziałem, co mnie może czekać, nie miałem podstawy do popłochu.

  • Jak się do pana zwracał na ty, po imieniu, po nazwisku?

Na ty, po nazwisku nie.

  • Długo trwała ta rozmowa?

Mniej więcej dwa razy po pół godziny, [była] przerwa między przesłuchaniami. On miał widocznie swoje ważne sprawy. Po pierwszym przesłuchaniu wyszedł. W trakcie drugiego był raz po raz niepokojony, ale dokończył rozmowę ze mną przy udziale tłumaczki.

  • Na zakończenie coś panu powiedział, że jest pan wolny?

Nie pamiętam już. Nie miał więcej pytań w tym zakresie, jaki go interesował. Wyraźnie chodziło mu o stosunki panujące w Wielkopolsce przed wojną.

  • Jak pan tam był, to widział pan może polskich żołnierzy w tym budynku?

Nie.

  • Krzyki?

Nie, nie miałem w ogóle świadomości, czym jest KGB, dopiero z czasem to zaczęło dojrzewać. Byli tam jeszcze ludzie do przesłuchania na później. Wyraźnie było widać, że to nie interesowało Iwanowa, najwyżej chodziło o kontakty z innymi funkcjonariuszami, którzy tam się przewijali. To była duża sala. Był wydzielony aneks bez drzwi ze stołem pod zielonym suknem.

  • Jakie były dalsze pana losy?

Dowiedzieliśmy się, że przyjechała niemiecka komisja, która pertraktuje z sowietami za wymianę ludzi. Przez zieloną granicę przedostało się dwóch podoficerów z Pleszewa z 70. Pułku Piechoty, których żony zginęły, a zostały dzieci. Oni chcieli dzieci przewieść przez granicę. Ponieważ tam zaczęła urzędować komisja w sprawie wymiany, to wymyślili, że przygotują listę, tych, którzy przeżyli z naszego transportu i spróbują w ramach zamiany przedostać nas na drugą stronę. Powstała granica między Niemcami a sowietami na Sanie. Jeden z podoficerów wziął swoje dziecko, niemowlę, które zostało po zabitej matce, przez zieloną granicę przeniósł przez San, wpław się przedostał. Dwaj pozostali czynili starania, żeby nas zarejestrować w komisji niemieckiej, do której sowieci nie dopuszczali ludzi. Stała warta z bronią. Nie wolno było się tam zbliżać, ale wymyślili fortel. Zebrali biżuterię i przekupili „bońca”, który stał na warcie. Jeden z nich został dopuszczony przed komisję niemiecką. Przyjęli od niego listę kobiet i dzieci, które zostały z transportu i okazało się, że zgodzili się na wymianę z Niemcami. Niemcy oddawali komunistów i takich, których sobie ewentualnie życzyli Sowieci, rdzennie urodzonych czy mieszkających po ówczesnej stronie sowieckiej. W końcu 24 maja 1940 roku udało nam się przejść przez San po kładce dla pieszych na drugą stronę, tam nastąpiła wymiana. Jeszcze przeszliśmy przez obozy przejściowe. Kwarantanny były w koszarach broni pancernej w Przemyślu, potem do Pabianic nas zawieźli, tam jeszcze raz do obozu. Stamtąd dostaliśmy bilety do domu, gdzie kto mieszkał. Wtedy większość do Pleszewa wróciła, a my przyjechaliśmy do Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie ukrywał się mój ojciec po ucieczce z niewoli niemieckiej. Dali nam bilet do Ostrowa, nie pytając o szczegóły. Wróciliśmy, 28 maja byliśmy już w Ostrowie. Taki był powrót z wojaczki, ale bez jednej osoby, to znaczy mojego brata, który przy mnie, ramię w ramię, zginął ugodzony odłamkiem bomby w głowę. Sześć bombowców atakowało wyładowany już transport. Pociągu nie było, żadnego obiektu kolejowego nie uszkodzili, tylko nad nami się pastwili, latając po dużym kręgu sześć Heinkli 111. Co drugi zrzucał bombę, a co drugi strzelał z broni pokładowej. Potem do wszystkiego, co się tylko ruszało strzelali z karabinów maszynowych pokładowych. W ten sposób zginęło sto szesnaście osób.

  • To była masakra. Jak miał na imię brat?

Jan.

  • Gdzie tata był podczas Kampanii Wrześniowej?

Ojciec był w intendenturze pułku i działał w ramach nadwyżek pułku, które miały być ewakuowane transportem. Wcześniej bojowe formacje, bataliony wymaszerowały na linię frontu. Ojciec był zajęty przy ewakuacji archiwum, całego dowództwa 70. Pułku. Pociąg został rozbity pod Łowiczem. Świadek, który jeszcze żyje, mieszka w Pleszewie, podoficer orkiestry, który był w tym transporcie powiedział, że mój ojciec nakazał polewać wagony benzyną i osobiście to podpalił, żeby nie dostało się w ręce Niemców. Front już się tam szybko zbliżał. Reszta, nadwyżki pułku ruszyły pieszo w kierunku Warszawy. Małej części udało się przebrnąć do Warszawy przez Puszczę Kampinoską, a większość dostała się do niewoli. Ojciec znalazł się aż w Otwocku, skąd próbowali się przebić kolejką podmiejską do Warszawy. W Wawrze trafili na blokadę niemiecką. Pociąg został rozbity, ojciec był ranny, został wzięty do niewoli. Z niewoli na Pomorzu uciekł i znalazł się pod Ostrowem. Ojciec od początku organizował konspirację wojskową. Brał udział w organizowaniu najpierw Tajnej Organizacji Wojskowej, a potem Związku Walki Zbrojnej, przekształconej w Armię Krajową. Wykonywałem polecenia ojca z początku, nigdzie nie pracując. Potem jak ukończyłem szesnaście lat, to baliśmy się, że będę musiał pojechać do Niemiec na roboty. Wobec tego w Armii Krajowej w legalizacji ojciec załatwił dla mnie pieczątkę z Arbeitsamtu, że jestem zarejestrowany, a wcale nie byłem. Dostam lewą książkę pracy Arbeitsbuch. W końcu udało zdobyć się legalne zatrudnienie w mleczarni powiatowej w Ostrowie Wielkopolskim, dokąd dowoziłem spod ostrowskich miejscowości, kilku wiosek, mleko platformą, którą obsługiwali Niemcy, względnie Polacy, gospodarze odstawiający mleko do mleczarni. W ten sposób się uratowałem od wyjazdu do Niemiec. Ojciec też pracował w mleczarni.

  • Tata pana wciągnął do konspiracji?

Tak, z początku bez przysięgi wypełniałem jego polecenia. Byłem pisarzem, sporządzałem do archiwum różne notatki, dostawałem dokumenty, które w tym archiwum musiały się znaleźć, ewidencje pseudonimów zaprzysiężonych żołnierzy. Z początku byłem gońcem i archiwistą, później byłem łącznikiem. Zostałem przedstawiony szefowi wywiadu inspektoratu Ostrów i jego oficerowi wywiadowczemu z obwodu Ostrów, szczebel niżej. Między ojcem a nimi była przenoszona korespondencja, względnie zawiniątka, nieduże paczki, nie wiem, co tam było. Potem byłem przez inspektorat Ostrów za pośrednictwem ojca wysyłany jako kurier do obwodu Ostrów, do obwodu Jarocin z komendą w Pleszewie w powiecie jarocińskim. To była odległość trzydziestu kilometrów od Ostrowa. Pokonywałem to w krótkim czasie na rowerze, udając Niemca. Wtedy były takie warunki, że nie wolno było Polakom normalnie używać roweru, jak się komu podobało, tylko musiał mieć specjalne pozwolenie na piśmie z policji. Poza tym polskie rowery były oznakowane białą, długości trzydziestu centymetrów, opaską na ramie pod siodełkiem. Każdy Niemiec z daleka widział czy to jedzie Polak, czy Niemiec. Opaska świadczyła o tym, kto to jest. Jeśli jej nie było to znaczy, że Niemiec. Miałem opaskę zrobioną z błyszczącego białego papieru na gumkach. Jak trzeba było jechać z zadaniem poza Ostrów, to gumki rozsuwałem, papier, rolkę wyjmowałem i byłem już Niemcem. Jako blondyn wyglądałem na typowego niemieckiego młokosa z Hitlerjugend.

  • Pamięta pan miejsca, w które pan jeździł?

Pamiętam, nawet szef wywiadu obwodu Pleszew Jan Holka, którego znałem sprzed wojny… Tam wszystkich podoficerów znałem, dlatego zostałem wykorzystany do tego, żeby jeździć do Pleszewa. Doskonale znałem oficerów i podoficerów, chociaż oni nie wiedzieli, kim jestem, bo na takiego młodego chłopaka nie zwracali uwagi. Ci, z którymi się kontaktowałem, do których mnie wysyłano, to mnie znali. Holka napisał, mam te publikacje, że zginąłem z rąk gestapo nie wiedząc, że się uratowałem w pewnej sytuacji. Jako kurier jeździłem rowerem. Raz wpadłem w połowie trasy w pułapkę. Nagle postawiono punkt kontrolny policyjny i trzech policjantów zatrzymywało wszystkich, którzy tam się przemieszczali. To było w Sobótce. Na rowerze wypadłem zza zakrętu wprost na nich. Okazało się, że uratowała mnie przytomność umysłu. Przejeżdżając obok pierwszego policjanta, który stał tyłem do kierunku, z którego nadjeżdżałem, warknąłem krótko: Guten Tag – dzień dobry. Powinienem powiedzieć: Hail Hitler, ale to by mi przez usta nie przeszło. Zauważyłem, że on jest siwy, spod kasku policyjnego wystawały mu siwe włosy. Nawet się uspokoiłem, to sekundę trwało, że to może być przeciwnik Hitlera, że może nie być zwolennikiem Hitlera. To, że powiem: Guten Tag, a nie: Hail Hitler, to może będzie dobrze przyjęte i rzeczywiście – on był zaskoczony. Dwaj policjanci, którzy stali dwadzieścia metrów od tego miejsca, widząc, że ten mnie puszcza, też mnie nie zatrzymali. Nie przyspieszałem, bałem się, że od razu zaczną strzelać do mnie albo krzykną. Byłem pewien, że ten, którego minąłem krzyknie za chwilę: Halt! Ale on był tak zaskoczony, że nic. Widzi, że jedzie Niemiec, bo nie było białej opaski, blondyn wyglądający typowo na Niemca, puścił mnie. Wiozłem wtedy w starym połatanym worku mapy w rulonie, które pochodziły ze zrzutu dla Armii Krajowej w Tursku pod Pleszewem. Wcześniej były zamówione mapy, żeby wyznaczać nowe miejsca zrzutów dla aliantów. Trzeba się było posługiwać takimi samymi mapami. Nie wiem, jak to dokładnie było, ale mapy były zrzucone, adresowane do Ostrowa, gdzie jak teraz wiem, w tym czasie była komenda okręgu, bo w Poznaniu komenda okręgu została rozbita, odbudowana w Ostrowie. Tam właśnie działała przy pomocy inspektoratu. Dlatego inspektorat dał polecenie, żeby mapy dostarczyć do nich, do ich rąk. Wtedy, jadąc z mapami o mało [nie] wpadłem w ręce Niemców. Nie zdawałem sobie dobrze sprawy z ważności sytuacji, z tego, że gdyby to wpadło w ręce Niemców, to nie wiem, co by się działo. W każdym razie udało się. Przewiozłem mapy, ojcu wręczyłem rulon. Dowództwo oceniło, że zachowałem się odważnie, zostałem odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami.

  • Była jakaś uroczystość?

Nie. Ojciec, jak miał coś konspiracyjnego, to do stodoły mnie prosił. Mieszkaliśmy na obrzeżu Ostrowa, gdzie były jeszcze wiejskie zagrody. Poprosił mnie do stodoły i powiedział, że on został odznaczony Krzyżem Walecznych za Wrzesień, za pociąg. To było w Wawrze, pociąg został rozbity, ojciec ranny. A ja zostałem odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Zaraz potem zostałem skierowany na szkolenie podoficerskie, na tej podstawie zostałem później kapralem, zostałem wyznaczony na dowódcę patrolu. Trochę tam rozrabialiśmy, niewiele. Potem w akcji „Burza”, kiedy front się przemieszczał w placówce „Aluminium” powstała…

  • Co to była za placówka?

To była gminna placówka Przygodzice, Przygodzice podmiejska gmina, tam były duże wsie. My mieszkaliśmy w Topoli Małej przy samej granicy miasta. Tam był normalny pluton operacyjny tej placówki. W styczniu 1945 dowódca kompanii KEDYW-u z Ostrowa podporządkował sobie nasz pluton z Topoli Małej, to było na granicy miasta. Formalnie podlegaliśmy kompanii KEDYW-u. Na początku, kiedy pluton był plutonem operacyjnym „Aluminium”, to nie podlegał KEDYW-owi. Po przeszkoleniu podoficerskim i po uzyskaniu stopnia kaprala, dostałem nominację na dowodzenie tą drużyną.

  • Dlaczego to się nazywało „Aluminium”?

Kryptonim, okręg Poznań ostatni kryptonim miał „Pałac”, wszystkie okręgi miały, warszawski „Wieżowiec”… Jakie tam były jeszcze kryptonimy w Warszawie?

  • Dom i stodoła to jeszcze tam są?

Tak, jeszcze są.

  • Jaki to jest numer?

Tego nie pamiętam. Ale przyrzekłem sobie, że niedługo pojadę i sfotografuję, żeby były zdjęcia. W każdym razie trzy lata temu był zjazd rodzinny, pojechałem do Topoli Małej. Byłem na miejscu, stodoła i dom mieszkalny, w którym mieszkaliśmy, typowy wiejski dom, jeszcze stoją.

  • W jakich akcjach brał pan jeszcze udział?

Jeśli chodzi o akcje zbrojne, to w styczniu w obronie Ostrowa braliśmy udział.

  • Wcześniej była akcja „Burza”, na czym to polegało?

Pogotowie wprowadził ostatni komendant okręgu Jan, mniejsza o nazwisko, dla wszystkich jednostek Armii Krajowej już w sierpniu 1944 roku. Powstanie wybuchło 1 sierpnia, po wybuchu Powstania 15 sierpnia został wprowadzony stan pogotowia w całym okręgu i czekaliśmy na wyraźny rozkaz. W międzyczasie udało się nawiązać zerwane kontakty. Nowa Komenda Główna tworzyła się po Powstaniu Warszawskim w Częstochowie, a komenda obszaru, zapomniałem gdzie się utworzyła. W każdym razie oficerowie nowej komendy obszaru zostali skierowani do obszaru zachód do Bydgoszczy. My podlegaliśmy nowej komendzie obszaru. Ponieważ nie mieliśmy żadnego kontaktu z Komendą Główną, komendant okręgu Poznań wysyłał kurierów w różne strony, żeby nawiązać kontakt. Udało się nawiązać kontakt z Bydgoszczą. Nie wiedzieliśmy wtedy, że w Bydgoszczy będzie komenda obszaru, że to jest nowa siedziba. Kontakt z Bydgoszczą z Pomorzem zaowocował tym, że udało się nawiązać kontakt z nową komendą obszaru. Tam dwa razy pojechał nasz kurier, on niedawno zmarł, w Bydgoszczy mieszkał, Niesowski. Udało mu się nawiązać kontakt, bo w jego rodzinie był podoficer, o którym wiedział, że jest w Armii Krajowej. Przez niego trafił do dowództwa bydgoskiego, a bydgoskie urządzało miejsca kwatery dla komendy obszaru. Wszystko się tam udało.

  • Wcześniej państwo wiedzieli, że wybuchło Powstanie w Warszawie? Czy nie było rozkazu, żeby iść na pomoc Warszawie?

Był rozkaz, wprowadzono pogotowie i zaczęto formować oddziały marszowe na przykład w Pleszewie. Mam wykaz z nazwiskami, to był chyba cały batalion. Potem przyszedł rozkaz, żeby nie wyruszać. Wstrzymano sam wymarsz, ale organizowane były już jednostki, które miały ruszać. Zresztą uzbrojenia było mało. Były tylko cztery zrzuty alianckie na terenie Wielkopolski, z czego dwa zrzuty częściowo poszły w ręce niemieckie, a dwa udało się całkowicie uratować. Broni zrzutowej było stosunkowo mało, a broni polskiej też było mało, dlatego, że walki w 1939 roku toczyły się głównie na wschód od nas. Były miejsca, gdzie była ukryta broń. Na naszym terenie broń została wyniesiona z jednostkami, które się wycofywały. Było bardzo źle z uzbrojeniem. Kompanie, jednostki, które miały wyruszyć na pomoc Warszawie były, o ile wiem, w samodzielnym obwodzie zewnętrznym Kępno w inspektoracie Ostrów Wielkopolski, Wielkopolski to później używano, i w obwodzie Pleszew. Formalnie to się nazywało Jarocin, a siedziba komendy była w Pleszewie.

  • Pan też miał iść?

Nie, byłem wtedy zaangażowany w formowaniu Kedywu, bo Kedyw stosunkowo późno został [utworzony]. To wynika z rozkazu o formowaniu ośrodków Kedywu przy inspektoratach. Na naszym terenie to się dopiero zaczęło w 1944 roku. Właściwie Kedyw był jeszcze w stadium organizacji, chociaż miał już parę plutonów, w tym jeden pluton zmotoryzowany w Ostrowie. Byłem z moją drużyną, jeden plus pięciu, w ramach jednego plutonu ostrowskiego. Moja drużyna nazywała się do działań na terenach wiejskich, dlatego, że to było poza terenem miasta. Potem zostałem wchłonięty przez pluton.

  • Rozkaz, żeby iść na pomoc Warszawie, przyszedł wcześniej czy już jak wybuchło Powstanie?

Jak Powstanie trwało, wcześniej nie mogło być. Rozkaz o stanie gotowości został wydany 15 sierpnia, Powstanie wybuchło 1 sierpnia. Stan gotowości i oczekiwania na rozkazy trwał aż do 13 stycznia. 13 stycznia w drugim kursie do Bydgoszczy wrócił Niesowski jako kurier okręgu. Przywiózł rozkaz o ograniczonych działaniach „Burzy”, on miał kryptonim „Deszcz”. Tam polecano, żeby osłaniać ludność, ratować ważne obiekty strategiczne. Niemcy minowali obiekty, wiadukty, mosty. Chodziło o to, żeby przeszkadzać Niemcom. W skrócie, żeby osłaniać ludność, obiekty strategiczne. To była zasadnicza myśl ograniczonego zakresu „Burzy” w Wielkopolsce.

  • Jak pana koledzy odebrali, że nie mogą iść Warszawie na pomoc?

Trudno mi powiedzieć, w każdym razie przy mizerii jak chodzi o uzbrojenie, to było szczęśliwe dla nas, bo po drodze by nas wytępili bez żądnych wątpliwości. Nie byliśmy dobrze uzbrojeni. Co prawda było trochę broni kupionej i zdobytej na Niemcach w różnych działaniach patroli KEDYWU, ale to były niewielkie ilości. Broniąc Ostrowa przed rozbitymi jednostkami pancernymi niemieckimi, które się cofały z frontu, mieliśmy zaledwie niewiele pancerfaustów, żeby powstrzymywać penetrację niemieckich jednostek pancernych. Chciały opanować miasto, żeby się zaopatrzyć w żywność, paliwo i w ogóle we wszystko, co potrzebne armii w czasie walki. My wcześniej opanowaliśmy miasto w ramach mobilizacji sporządzonej przez Armię Krajową, ale już z rozmysłem, tając przynależność. Wiedzieliśmy, że Rosjanie na wschodnich terenach Polski rozbrajają Armię Krajową. Nie chcieliśmy się narazić na wyniszczenie przez Sowietów. Formujące się kompanie, których było pięć w Ostrowie, nazwano Ochotniczą Obroną Miasta. Dowódcą tego wszystkiego został mianowany porucznik Buda, akowiec, który przyszedł do nas z innego terenu. Przed wojną mieszkał w Ostrowie, dlatego do Ostrowa przyszedł. Pomyśleliśmy, nie ja, ale dowództwo, że to będzie dobry wybieg, będzie dowodził zmobilizowanymi kompaniami nie oficer, który byłyby znany w Ostrowie jako akowiec. On został wyznaczony na dowódcę. Cała obrona spoczęła na barkach pięciu kompani, wśród których było bardzo wielu ochotników. Mobilizację prowadzono w wyzwolonym już Ostrowie w koszarach wojskowych. Tam było sporo obiektów koszarowych. Zgłaszali się do AK niezaprzysiężeni ochotnicy. Nazwa Ochotnicza Obrona Miasta, zachęcała do wstępowania do kompani. Razem udało się zmobilizować około ośmiuset pięćdziesięciu żołnierzy. Tymi siłami broniliśmy rozmieszczając kompanie po obwodzie miasta, od strony wschodniej i południowo-wschodniej osłaniając miasto przed cofającymi się Niemcami.Niemcy, rozbite jednostki, jak ruszyły na miasto, to nie sposób było myśleć o zatrzymaniu tego wszystkiego. To było pomieszane z cywilami, rozbite jednostki niemieckie i ranni. Lawina, powódź przeleciała przez miasto. Potem już szły zorganizowane jednostki. Tych właśnie staraliśmy się zatrzymać. Nawet do pomocy uzyskaliśmy jeden czołg niemiecki, który dojechał do rogatek miasta. Został ostrzelany przez naszą placówkę i zatrzymał się. Okazało się, że skończyło mu się paliwo. Pod wpływem ostrzału załoga z czołgu się wycofała. Drużyna Kedywu opanowała czołg, dostarczono motocyklem paliwo. Znaleźli się ludzie, którzy umieli się posługiwać bronią pancerną, którzy służyli w broni pancernej. Skierowano działo w stronę zbliżających się Niemców i oddano kilkanaście strzałów z czołgu. Niemcy myśleli, że Rosjanie są już w mieście, bo ostrzał z broni pancernej. Przecież musieli się zorientować, że to jest ostrzał artyleryjski. Wtedy próbowali obejść miasto. Uderzyli z innej strony. Tam też spotkali się z obroną. Były dwa szturmy na miasto przy użyciu broni pancernej. Po naszej stronie mieliśmy nie tylko pancerfausty i małą ilość broni zrzutowej przeciwpancernej, ale przyjechały też na prośbę wysłanych w stronę Grabowa, Odolanowa, Krotoszyna patroli AK, które prosiły o pomoc jednostek pancernych… Wiedzieliśmy o tym, że czołówki pancerne przebiły się przez front i przyczaiły się w różnych miejscach. Wywiad był stosunkowo dobry. Wiedzieliśmy, że pod Grabowem jest przyczajona czołówka pancerna, że w Odolanowie jest, w Krotoszynie jest, dlatego w te strony zostały wysłane patrole.Pierwszy patrol pojechał do Odolanowa samochodem osobowym. Pojechało trzech ludzi, kierowca i dwóch przedstawicieli Ochotniczej Obrony Miasta. Dotarli do Odolanowa, przejeżdżając przez naszą placówkę w Topoli Małej. Tam obsadziliśmy skrzyżowanie głównej trasy na południe, bo Topola Mała była na południe od Ostrowa. Samochód dotarł do Sowietów, którzy już byli w Odolanowie. Zabrano naszym samochód. Nakarmiono ich z tym, że Sowieci nie pozwolili, żeby wrócili do Ostrowa. Przetrzymali ich przez noc, dali im jeść, kazali się wyspać, potem ich puścili pieszo, samochód zabrali. Obiecali, że przyślą pomoc. Drugi patrol, który pojechał w stronę Krotoszyna w połowie drogi został zatrzymany, samochód zabrano. Bez żadnych obietnic pozwolono bez broni wrócić pieszo. Trzeci patrol, którym dowodził podporucznik Urban dowódca kompanii Kedywu ostrowskiego, zdobycznym już motocyklem z karabinem maszynowym niemieckim, z wcześniejszym kurierem do Bydgoszczy w koszu, pojechali w stronę Grabowa. Tam natknęli się na czołówką pancerną sowiecką schowaną w lesie. Tenże Urban służył przed wojną w Korpusie Ochrony Pogranicza, w KOP-ie na wschodzie, znał biegle język rosyjski. Oni widocznie musieli tę znajomość posiadać. Dogadał się z dowódcą czołówki pancernej sowieckiej, który obiecał, że przyśle im pomoc, żeby wesprzeć obronę miasta. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ośmiuset ludzi to była bezbronna grupa, żadne wojsko. Sowiet nie tylko, że obiecał pomoc, ale zwrócił im broń i pozwolił motocyklem przyjechać do miasta. To już było po pierwszym odpartym ataku jednostek niemieckich. Już była nadzieja, że zanim Niemcy uderzą po raz drugi, że pomoc może nadejść.Rzeczywiście, w trakcie drugiego uderzenia niemieckiego przyjechały trzy sowieckie czołgi. Jeden z nich od razu wszedł do walki na bezpośrednim styku z Niemcami. Został trafiony przez niemiecki pocisk i spłonął. Tam od razu zginęli żołnierze sowieccy. Dwa czołgi ostrzeliwały się nadal. Niemcy próbowali atakować, ale w końcu to była za mała siła, żeby przełamać obronę. Tam kilka jednostek pancernych niemieckich zostało na polu walki. Zginął też generał broni pancernej, który tam się w pobliżu rodził. Miałem informacje, że on pochodził z rodziny niemieckiej osiadłej w Polsce. Po wojnie przyjechała jego rodzina, on został pochowany na cmentarzu w Ostrowie. Zdaje się, że nastąpiła ekshumacja jego prochów. W każdym razie z trzech czołgów jeden został zniszczony, a dwa się uratowały i wróciły potem do Grabowa. Z Odolanowa też wysłano. Potem penetrując, badając historię końcówki wojennej, pojechałem do Odolanowa. Tam spotkałem się z ludźmi, którzy byli świadkami tych wydarzeń. Oni zwrócili mi uwagę na to, że dwa czołgi od Odolanowa pojechały do Ostrowa na pomoc. Potem się wyjaśniło, co to był za czołg, który pojawił się od południa i został trafiony przez niemiecką obronę przeciwpancerną, zgubił gąsienicę. Potem przyjechał drugi czołg, wziął go na hak i odjechali w stronę Odolanowa. Odolanów wysłał też dwa czołgi w tym jeden został uszkodzony. Dowódca tego czołgu zginął, świadkowie to odnotowali, że jeden sowiecki oficer z uszkodzonego czołgu zginął. Z tamtej strony pomocy nie dostaliśmy. Badałem sprawę, co to mogła być za obrona przeciwpancerna, która na południu miasta strzelała do czołgu. Okazało się, że objeżdżając miasto niemiecki samochód Volkswagen KDF „blaszak”, holował działko przeciwpancerne i miał obsadę do działka. Oni się znaleźli właśnie na południu miasta, chcieli jechać w stronę Odolanowa, kiedy usłyszeli, że jadą czołgi. Odkorkowali działko i uszkodzili czołg.

  • Co pan wtedy robił?

Wtedy byłem w placówce na trasie pomiędzy Odolanowem, a centrum Ostrowa, blisko tego miejsca, gdzie został uszkodzony czołg.

  • Jakie było wtedy pana zadanie na placówce?

Wtedy byliśmy zmobilizowani w pluton KEDYW-u, podlegającemu Urbanowi, który był dowódcą kompanii w Ostrowie. On spowodował, że my, nie mając kontaktu z Przygodzicami, bo to było za daleko, tworzyliśmy jednostkę, którą można było wykorzystać do obrony miasta. Włączył nas pod swoje rozkazy. Jak złapaliśmy, rozbroiliśmy zasadzki ośmiu niemieckich żołnierzy po zęby uzbrojonych, to jeńców przekazaliśmy Urbanowi, który przyjechał ciężarówką z Ostrowa zbadać jak wygląda sytuacja. Jeńców mieliśmy już zamkniętych w piwnicy. Jemu [ich] przekazaliśmy jako temu, który włączył w swoje kadry pluton, który był sformowany jako pluton operacyjny placówki, a przez niego został przejęty do Kedywu, jako pluton Kedywu. Moja drużyna weszła w ten skład.

  • Wtedy pan zdobył broń, czy pan już wcześniej był uzbrojony?

Ojciec miał waltera, miałem tylko rakietnicę do dyspozycji. Potem wyprawiłem się z moją drużyną zbadać sytuację, na patrol. Zapomniałem, jak się nazywała ta dzielnica. Tam natknęliśmy się na broń rzuconą przez uciekającą w popłochu kompanię Volkssturmu. Kompania uciekała w nocy, bo tam gdzieś się przestraszyli czołgu sowieckiego. Udało nam się wybrać pięć sztuk nieuszkodzonej broni, w tym jeden erkaem nawet był. Erkaem nie był kompletny, więc zostawiliśmy go i tylko wzięliśmy zwykłe karabiny, które oddaliśmy do dyspozycji plutonu, którzy utworzył się w Topoli Małej.

  • Jak Rosjanie weszli do miasta, to jak potraktowali akowców?

Przede wszystkim oni weszli z dużym opóźnieniem, bo szli pieszo. Czołówki pancerne przebiły się i były daleko przemieszczone na zachód, a front przesuwał się o wiele wolniej. Kiedy Niemcy już przestali napływać i obrona, wydawało się, że nie będzie potrzebna, nagle zauważyliśmy, że zbliżają się pieszo, słabo zorganizowane, jak chodzi o transport, jednostki sowieckie. Zajęły miasto i zjawił się komendant major Fuczin, komendant wojenny Ostrowa. Muszę powiedzieć, że zanim doszło do obrony Ostrowa, to już Ostrów oflagowany przeprowadził zebranie mieszkańców, gdzie wybrano dowódcę obrony i władze miejskie. Wszystko funkcjonowało, wodociągi, gazowania, elektrownia i tak dalej. Major zwołał tych, którzy mieli tam funkcje, podziękował oficjalnie za postawę, jaką wykazali obrońcy miasta Ostrowa. Prosił, aby do dnia następnego, do godziny dwunastej złożyć broń. Dzięki niemu się dowiedzieliśmy, że Niemcy szykowali miastu masakrę. W odwet za to, że nie chcieliśmy wpuścić Niemców do miasta, żeby się mogli zaopatrzyć, to posłali grupę, to mógł być pluton własowców, którzy przedostali się potajemnie do browaru w mieście i w nocy mieli dokonywać gwałtów, podpaleń, masakry w mieście. Schwytany dowódca grupy własowców w czasie przesłuchań zdradził, oświadczył, że miał rozkaz, mieli wziąć odwet za postawę Ostrowa, że nie udało się wycofującym się na zachód Niemcom przejść przez miasto.

  • Jak sowieci potraktowali akowców?

Major podziękował z pełnym uznaniem, ale kazał złożyć broń do dnia następnego. Gorsza broń została złożona, a lepsza została schowana do drugiej konspiracji. Wszystkie akowskie struktury zostały utrzymane. Następny komendant okręgu poznańskiego pułkownik Żewuski utworzył ze struktur akowskich samodzielną grupę ochotniczą „Warta”, która doliczyła się sześciu tysięcy uzbrojonych ludzi. Teraz uzbrojenia już było dużo. To była już druga konspiracja, to jest osobna historia. Sowieci byli pełni uznania i nie było żadnych aresztowań, bo nie było Armii Krajowej, [była] Ochotnicza Obrona Miasta. To było dobrze przewidziane i celny strzał ze strony dowództwa Armii Krajowej.

  • Czy jakby znowu była okupacja, też by pan wstąpił do Armii Krajowej?

Ależ oczywiście. Czułem się zaszczycony, kiedy ojciec powiedział mi, że dowództwo zwróciło mu uwagę, że już mam pewne zasługi, a nie jestem zaprzysiężony. Wtedy mnie do stodoły zaprowadził, wyjął drewniany krzyż. Najpierw mi wytłumaczył, o co chodzi, czy ja się godzę być żołnierzem Armii Krajowej. Mówię: „Oczywiście, że tak”. Wtedy odebrał ode mnie przysięgę. Trzymałem palce na krzyżu, powtarzałem za nim rotę przysięgi. Poczułem się bardzo dumny i dowartościowany. Dopiero wtedy pierwszy raz usłyszałem, że to jest Armia Krajowa, bo w potocznej działalności nie było to podkreślane, ani wymawiane.
Poznań, 18 maja 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Ludwik Misiek Pseudonim: „Robert” Stopień: kapral, dowódca drużyny Kedywu Formacja: AK okręg Poznań, obwód Ostrów

Zobacz także

Nasz newsletter