Kazimierz Wiewióra „Brutus”

Archiwum Historii Mówionej
  • Jaki pan miał pseudonim w czasie Powstania?


W czasie Powstania mój pseudonim „Brutus”.

  • W jakim oddziale pan walczył?


W Batalionie „Ruczaj” w kompanii „Habdank”, pluton „Pomorzaka”. Z tym, że pluton „Pomorzaka” wcześniej był pod dowództwem porucznika Kujawskiego, który zginął. Pluton dalej był [dowodzony] przez „Pomorzaka” [porucznika Franciszka Baumgarta. Dowódcą kompanii był kapitan Szczepan Malczewski „Habdank”. Umarł po wojnie, pochowany jest na cmentarzu wojskowym w Londynie. Prochy jego zostały sprowadzone do kraju i pochowane z honorami. Jego łączniczką była Elżbieta Prądzyńska pseudonim „Stacha”, która w czasie okupacji była również łączniczką generała „Grota” Roweckiego].

  • W jakich rejonach Warszawy walczył pana pluton?


Rejon walki batalionu obejmował ulice: Chopina, Piękną czyli Piusa, Aleje Ujazdowskie do Placu Trzech Krzyży i do Chopina, Kruczą, Mokotowską i jeszcze Plac Trzech Krzyży przez stosunkowo niedługi okres – tam też był nasz oddział.

Najwcześniej zaczęły się walki na ulicy Pięknej, bitwy o budynek [tzw. małej] PAST-y. Niemcy od strony Alej Ujazdowskich starali się dojechać czołgami do budynku, gdzie była zamknięta dość duża ilość pocztowców i żołnierzy niemieckich. Niemcy próbowali od strony Alej Ujazdowskich wjechać wzdłuż Pięknej. Tam wykorzystaliśmy nasze butelki zapalające, bo w gruncie rzeczy większej broni wówczas nie mieliśmy – to były początkowe dni. Drugi moment walki, również z Niemcami, obejmował walkę z oddziałem, może nie tyle z oddziałem, co z [trzema] czołgami. Dwa czołgi szły z zadaniem wyzwolenia pocztowców, żołnierzy [z budynku małej PAST-y]. Trzeci czołg został przedtem[już przez nas] spalony. Niemcy się urządzili w ten sposób, że otoczyli czołgi kobietami, młodzieżą, dziećmi wyciągniętymi z Szucha. Tam była główna kwatera Niemców na tym odcinku walki. Wjechali czołgami tą samą drogą od Alej Ujazdowskich w stronę Pięknej. Byliśmy już bardziej przygotowani: mieliśmy butelki zapalające, granaty rozpryskowe, była również w użyciu broń krótka. Należało tak rozwiązać sprawę – czołgi i kobiety przez czołgami wyizolować – wyłączyć kobiety, a spróbować walczyć tylko z Niemcami. Po pierwszym działaniu naszych kolegów z bramy z ulicy Pięknej – bo tylko tak można było wyjść na ulicę – z zawołaniem: „Kobiety uciekajcie!”, bramy zostały uchylone. Kobiety z krzykiem rozbiegły się na zapleczu budynku Pięknej, obecnie Piusa. Niemcy po prostu byli zaszokowani tym, że ofensywa im się nie udaje. Przy czym [uważali, że] próba z użyciem kobiet, niewiast powiedzie im się bardziej, bo nikt nie będzie z powstańców strzelał do kobiet. Zdecydowali, że nie ma co już naprzód iść do [tzw. małej] PAST-y i zaczęli się wycofywać z czołgami. Oczywiście z ulicy wszystkie ranne zabraliśmy. Nasi koledzy rzucali granaty, które niestety raniły, ale nikt nie zginął. Udało się w ten sposób około dwustu kobiet wyłączyć z walki. Uciekły na dziedzińce, rozproszyły się szczególnie po terenie Mokotowskiej w stronę Alej Ujazdowskich. To były akcje z naszej strony dość skuteczne, ponieważ Niemcy drugi raz, właściwie trzeci raz, nie próbowali wjechać czołgami. Urządzali się w ten sposób, że na skrzyżowaniu Górnośląskiej, Alej Ujazdowskich i Pięknej zajeżdżały czołgi, tam się zatrzymywały ostrzeliwując [z daleka] teren, [który] zajmowaliśmy. To znaczy: barykadę, strzelnice, które mieliśmy w oknach. W gruncie rzeczy nie mieliśmy możliwości zaatakowania, bo tutaj była otwarta przestrzeń a oni dość intensywnie ostrzeliwali teren. Ostrzeliwali Budynek Aktorek na rogu Alej, żeby zdobyć obiekt. Po kilku dniach dali spokój, od tej strony już nie próbowali wejść. Zresztą placówka była przez nas mocniej broniona, już więcej oddziałów przyszło, żeby zakorkować możliwości dojazdu. W ten sposób ustaliliśmy na odcinku południowym pewną stabilność obrony. Inna obrona była na Chopina. Oni mieli Plac Zbawiciela aż do Polnej. Tam walczyły oddziały ze zgrupowania, nie z naszego batalionu, ale ze zgrupowania. Tam nasi również odparli parę ataków. O ile wiem tutaj, od tej strony Niemcy nie atakowali. Między innymi dlatego, że z poczty, z PAST-y, w nocy tak się sprytnie urządzili, że przeszli przez chroniące barykady od strony Pięknej. Mieliśmy tam posterunki ale oni uznali, że zaskoczą kolegów z posterunków, że będą mogli przejść i to im się udało. W nocy wyskoczyli, odezwali się, ktoś do nich też, ale nikt nie przypuszczał, że to [niemiecki] oddział z PAST-y się wycofuje. Wycofali się w stronę Chopina do swoich oddziałów na Szucha. Ich zgrupowanie nie zostało zlikwidowane przez to, że oni się wycofali. Przy wcześniejszych próbach zdobycia [małej] PAST-y przez nasze oddziały, w ataku frontalnym zginęło kilku kolegów. Nie mieliśmy doświadczenia w walkach w zamkniętych budynkach. Niemcy się więcej orientowali jak i co. Udało się im wycofać z poczty.

 

  • Pan przechodził szkolenie przed Powstaniem?


Tak, w ramach Armii Krajowej, Zgrupowania „Żagiel” z Żoliborza, odbywaliśmy ćwiczenia jako oddziały szkolące w podchorążówce. Mieliśmy przygotowanie od strony znajomości broni i ruchu żołnierzy. Ćwiczenia nasze odbywaliśmy na Bielanach, na Wólce Węglowej. Tam jeszcze można było się pokazać. Może to jest epizod, dla mnie niezwykle ważna rzecz.

W czasie jednego ze szkoleń na Starym Mieście, Freta 2, mieliśmy szkolenie ze znajomości broni krótkiej i granatów. Sekcja, która szkoliła – byłem tam – przebywała tam półgodziny najwyżej i w pewnym momencie słyszymy gwizd. To był umówiony znak, że zbliża się niebezpieczeństwo. Broń była rozłożona, każdy podchodził, oglądał, przymierzał się, jak to wygląda. Broń była później składana i chowana. Nam już się nie udało schować, dlatego że jeszcze w trakcie rozbierania broni usłyszeliśmy gwizd na dole, to oznaczało – uwaga, niebezpieczeństwo. Porucznik, który był z nami, chyba „Poraj”, był dowódcą, krzyknął: „Zostańcie chłopcy! Zobaczę co się dzieje, bo gwizd coś oznacza, prawdopodobnie jest żandarmeria albo wojsko”. On wybiegł – to było na drugim piętrze – nas było około piętnastu. W międzyczasie parę osób z ulicy wbiegło [do budynku], ponieważ zobaczyli, że się zbliża buda niemiecka. Tam, na pierwszym piętrze, była kawiarenka i ludzie po prostu chcieli się schronić. Niemcy, jak wysiedli z samochodu, wskoczyli na klatkę schodową w przekonaniu, że tam jest właśnie oddział. Później okazało się, że to była wsypa. Oni nie byli zorientowani na tyle... Jeszcze było drugie piętro. Było jak na Starym Mieście, facjaty trochę wyższe. Panika wśród naszych, bo jedyne zejście to schodami. Patrzymy już błyszczą hełmy niemieckie na dole. Szybko z powrotem [weszliśmy na górę]. Każdy co miał, kartkę, ołówek, żeby dać znać rodzinie, bo byliśmy przekonani, że to już jest z nami koniec. W mieszkaniu został tylko właściciel – prawdopodobnie z bronią, którą tam schował, ale nie schodził na dół. Po pewnym czasie – okna były wychodzące na Freta, na Długą – pukamy, żeby nas wpuścili, chcieliśmy udać przypadkowych chłopców, którzy się tu znaleźli. Prosiliśmy kobietę, żeby nas wpuściła. Powiedziała, że nie wpuści nikogo i już. To mówimy: „Jak Niemcy odjadą, to niech pani wtedy nas zawiadomi to my wtedy wyjdziemy”. Rzeczywiście, po dziesięciu minutach, może piętnastu, słychać na schodach tupot podkutych butów, ale echo idzie w dół, nie w górę – do nas. Konsternacja – co robić? Wybiegamy. A tu już gromadka ludzi przed kościołem na Długiej. Patrzymy – nasz dowódca, porucznik – przestrzelone płuca, biała koszula, dostał serię ze szmajsera. Ale trzeba ratować życie. Tam była granatowa policja. Oni wiedzieli, że mają się [nami] zaopiekować. Nasz oddział po smutnym doświadczeniu przerzucił szkolenia w teren, ale to już inna historia. Przeżycie na Freta utkwiło mi [w pamięci], kiedy człowiek nieomal żegna się z życiem...

Tam jeszcze była – wracam na chwilę – beczka z piachem. Było zarządzone, żeby na każdym dachu był piach w razie pożaru. Koledzy wszyscy mówili: „To kładźcie kartki z nazwiskami w piach”. Każdy chował w piachu. [Myśleliśmy, że] Niemcy może przyjdą i zaczną sami grzebać ale dali spokój.
Co się okazało? Fatalny przypadek. Niemcy złapali jednego z naszych kolegów, który był na ubezpieczeniu i który sygnałem, gwizdem, dał nam znać, że jest niebezpieczeństwo ale on za późno zorientował się i wpadł w ich ręce. Zabrali go do budy i samochodem odjechali. Uprzedziliśmy nasze komórki, gdzie były szkolenia czy zebrania, że jeden z naszych nie wiadomo czy wytrzyma jak będą go pytać i badać. Dowiedzieliśmy się, że został zawieziony na Stawki. Tam było więzienie. Obok Niemcy też mieli więzienie i tam zwozili złapanych żołnierzy. Dowiedzieliśmy, że on trafił do więzienia. Później jego zwolnili. On dał znać, połączył się szybko. Baliśmy się czy on nie jest przez Niemców skierowany po to, żeby szybko nas wyłapać. Oni wiedzieli przecież, że była taka grupa. Wypuścili go, trochę dostał. Mieszkanie, w którym mieliśmy zebrania zostało spalone jak to się mówi. Właściwie, kontakt z nim – mimo wszystko – był urwany. Dlatego, że nigdy nie było wiadomo jak on się zachowa. [...]
Z bronią było różnie. Sam pamiętam przypadek – nasza podchorążówka – szkolenie, miało miejsce w „Naszym Domu” na Bielanach.[Szkolenie prowadził porucznik AK Zdzisław Sieradzki pseudonim „Warszak”. Pracował w „Naszym Domu” jako wychowawca]. „Nasz Dom” jest naprzeciwko CIWF-u. Ponieważ, to był dom dla dzieci, byli wychowawcy, to nasze dowództwo uważało i my również, że tam nie będą nas tropić, bo domu dziecka nikt nie będzie uzbrajał. Tak się złożyło, że całe nasze szkolenie, podchorążówka musiała być do końca w budynku „Nasz Dom”. „Nasz Dom” uzyskał później sławę, że brał udział w konspiracji. W walkach chłopcy nie brali udziału, ale w konspiracji tak. Najlepszy teren dla szkolenia, to była Wólka Węglowa, Bielany. Między innymi brat żony był w szkoleniu na Bielanach, bo on tam mieszkał przez jakiś czas.

  • Jak pan trafił do podchorążówki, w którym roku?


Bardzo wcześnie nas, chłopców zaangażowali, chodziliśmy do tajnych gimnazjów. W każdym razie przed Powstaniem miałem już stopień kaprala podchorążego w 1944 roku. W Powstaniu byłem awansowany do plutonowego podchorążego.

  • Miał pan dwadzieścia lat jak wybuchło Powstanie, czyli pan jest 1924 rocznik?


Dwadzieścia jeden, 1923 rocznik. Pochodzę ze wsi, miejscowość nazywa się Gassy, to jest naprzeciwko Karczewa, Świdra, Józefowa. Rodzice mieli gospodarstwo. Tam bardzo wcześnie powstawały różne organizacje konspiracyjne. Wszyscy się znali i trafienie do organizacji nie było trudne. Ponieważ później przeniosłem się do Warszawy – mieszkanie wynajmowałem i chodziłem do gimnazjum – to musiałem zmienić konspirację na warszawską. Tutaj należałam do Zgrupowania „Żagiel” na Żoliborzu. To [była] nasza podstawowa organizacja konspiracyjna, szkolenie, różne spotkania miały miejsce.
[Przez pewien czas mieszkałem w bursie RGO. Rada Główna Opiekuńcza zorganizowała bursy żeńską i męską na Marszałkowskiej 124. Starała się pomóc młodzieży. To była młodzież z prowincji, z innych miejscowości, która przyjechała do rodziny, ale większość zatrzymała się w bursie RGO na piątym czy szóstym piętrze. Ale ktoś jednak obserwował. To była młodzież: dwudziestolatkowie, czternastolatkowie i dziesięciolatkowie. Ktoś nie tyle może zdradził tylko przez głupotę... Wiedział, że tam jest młodzież bardzo zaawansowana w konspiracji. Daj nam dzisiaj taką młodzież jak tam była, to inna epoka].

  • Czy pan pracował w czasie okupacji?


Stosunkowo krótko pracowałem dlatego, żeby mieć dokument, legitymować się wobec Niemców. Pracowałem w banku, który się nazywał Centralna Kasa Spółek Rolniczych [w Warszawie] na Wareckiej. Trafiłem do pracy z kolegą, który już pracował i namówił mnie żeby tam się zgłosić. Muszę powiedzieć, że praca była taka, która dawała mi start do studiów na SGH. SGH skończyłem po wojnie. Po Powstaniu Niemcy nas wywieźli do obozu, wróciłem w 1945 roku. Kończyłem studia na SGH W Warszawie. Przed tym studiowałem rok u profesora Lipińskiego – to była tajna Szkoła Główna Handlowa. Niemcy wiedzieli doskonale, że tam jest młodzież, która kończy studia. Wyższych studiów absolutnie Niemcy nie tolerowali. To było pod [przykrywką] I Miejskiej Szkoły Handlowej, mam jeszcze legitymację. Profesor Lipiński, profesor Koźmiński, kilku profesorów z uczelni, którzy ryzykując bądź co bądź swoim losem wykładali u nas. Do Powstania miałem ukończony już trzeci rok studiów.
[Po powrocie z obozu mieszkałem i studiowałem w Łodzi, gdzie pracowałem w CKSR, przeniesionej po Powstaniu do tego miasta].

  • Czy pan w 1943 roku widział jak się getto paliło?


Oczywiście, jak najbardziej.

Jak jeździliśmy na ćwiczenia na Bielany czy na Żoliborz ze Śródmieścia, z Marszałkowskiej, to jak na dłoni było [widać] pożar getta, był potworny. Ludzi skaczących też widzieliśmy. Pamiętam przypadek – kobieta w jasnym płaszczu z czwartego albo z piątego piętra wyskoczyła. Teren był ogrodzony. Liczyła może na to, że uda jej się uratować, ale to było niemożliwe. Tragedia, którą przeżyli jedni i drudzy, Żydzi wcześniej a my, mieszkańcy Warszawy, nieco później.

 

  • Pamięta pan dzień wybuchu Powstania 1 sierpnia?


Tak. [Koło] 1 sierpnia pojechałem na wieś po prowiant. Jak mieszkałem [w] bursie, to trzeba się było zaopatrywać. Mama zginęła więc wychowywała nas już babcia. Babcia się troszczyła o to, żeby szło zaopatrzenie do Warszawy. To było 1 sierpnia. Dojeżdżałem kolejką wilanowską. [...]

Wsiadłem w tramwaj z Placu Unii Lubelskiej, żeby się dostać tramwajem na Górczewską, na Wolę, [tam mieszkałem]. Po przejechaniu Placu Unii Lubelskiej widać [było] niepokój, ruch. Tramwaj jedzie dalej, ludzie spacerują, atmosfera jest jeszcze znośna. Dojeżdżamy do Hożej, pamiętam jak dziś i gwałtowna strzelanina. Motorniczy mówi: „Wysiadajcie wszyscy państwo, bo tu Niemcy ostrzeliwują”. Nie wiedział, że to nie Niemcy, że to już zaczęła się akcja. To była czwarta godzina, ludzie wychodzili z pracy. Co robić – jedni do domu, inni kryli się po bramach. Między innymi i ja wszedłem do bramy, ponieważ do domu na Górczewską było za daleko. Widzę, że nie ma co iść na Górczewską i nie ma co wracać na wieś, bo jest strzelanina – zrobił się chaos na Marszałkowskiej. Spotkałem kolegę, który mieszkał na Hożej. Wybiegł na dziedziniec i pyta się: „Co się dzieje?”. Mówię: „Nie wiem, jest strzelanina”. Mówi: „To chodź, zobaczymy”. Najbliżej było na Mokotowską. On mieszkał na Skorupki. To idziemy, wieczór. Większa gromada ludzi się zbiera, wszyscy się czegoś obawiają, ktoś krzyczy, że jest Powstanie. Szukamy gdzie to Powstanie jest, bo nas nikt przedtem specjalnie nie angażował, jak w innych oddziałach. Były oddziały grupowane na dwa, trzy dni, jeden [wcześniej]. Nasz oddział miał wiadomość, ale ja nie wiedziałem, że oni mają wiadomość. Tak z kolegą zostaliśmy do rana.

Rano już się gromadziły oddziały. Zaczęła się normalna organizacja powstańców. Trzeba było broń zdobywać, benzynę nieszczęsną, inne rzeczy i meldować się do tego dowództwa, które na [danym] terenie gromadziło wszystkich żołnierzy.
Trafiliśmy z kolegą do kompanii „Habdank”. Kapitan „Habdank” miał zadanie zorganizowania obrony Alej Ujazdowskich, Chopina, Pięknej. Nasz oddział zaczął akcję od Kruczej, później Piękna i [mała] PAST-a. [Małą] PAST-ę atakował oddział wydzielony, doskonale uzbrojony, który mógł się z Niemcami zmierzyć. [Zajmowaliśmy] posterunki na Placu Trzech Krzyży, walczyliśmy na Chopina, chociaż tam inna kompania, „Kruka” zajmowała teren. [Były] oddziały, które z kolei starały się obronić.

Po wybudowaniu silnej barykady – na Pięknej od strony Alej – schroniliśmy się przed czołgami. Jeszcze kilka różnych akcji i [my], i Niemcy podejmowaliśmy na Górnośląskiej. Tam, na naszej barykadzie, zginął nasz kolega Andrzej Przedpełski. Zostawiliśmy okienko na broń do strzelania, żeby strzelec miał otwarte przedpole. Okazało się, że Niemiec go wypatrzył z ulicy Górnośląskiej, bo tam z kolei stał odział Niemców. Niemiec strzelił w okienko, Andrzej miał głowę wychyloną, postrzał był tak silny, że nie dało się już go uratować. [Ale trzeba było walczyć dalej. Niektóre akcje na przykład na Leistungskommando na placu Trzech Krzyży, umożliwiły nam zdobycie broni].
Mieliśmy różne sprawy z zaopatrzeniem. Jakiś czas to dowództwo starało się o zabezpieczenie wyżywienia dla swoich oddziałów, ale później trzeba było na własną rękę zdobywać wyżywienie. Zresztą bardzo dużo pomagała ludność cywilna, która wiedziała, że prawdopodobnie Powstanie upadnie. Wieści przychodziły, że Starówka już upadła... Liczyliśmy się z tym, że lada dzień będzie koniec z nami. Ludność wynosiła co jeszcze miała, zapasy, konserwy, co mieli do jedzenia. Jedna pani wyniosła soki. Wszystko się przydało do jedzenia, nawet może to jest nie anegdota, ale zakrawa na anegdotę – psy były również pożywieniem. Wiedzieliśmy, że biegają. Jedna starsza pani wychodziła przez parę dni [z psem] a później wychodziła, ale sama, psa już nie było. Byli inni, którzy się nim zaopiekowali. [Każdy] liczył, że musi przeżyć.
Chcę dodać, że w czasie Powstania, tylko z innej strony, doszedł do Warszawy mój brat, [który był] w zgrupowaniu w Lasach Chojnowskich. Ich oddział został wezwany do Powstania. Walczyli na Mokotowie, potem na Czerniakowie. Zginął na Mokotowie brat. Jest w książce Bartelskiego „Mokotów” trzykrotnie wymieniany jako żołnierz, który się wyróżnił w działaniach na Czerniakowie. [Miał dziewiętnaście lat, nazywał się Bolesław Wiewióra pseudonim „Samson”. W ścianę kościoła w Wilanowie wmurowana została tablica z nazwiskami powstańców, którzy tutaj zginęli, między innymi mój brat]. Śmierć brata była dla mnie strasznym [przeżyciem]. Jak wyjechałem ze wsi, to on został, był młodszy. Też był w konspiracji. Ze swoim oddziałem dopiero wyszli z Lasów Chojnowskich jak dowództwo obrony Powstania Warszawskiego wezwało oddziały okoliczne, nie tylko ich, do pomocy. To już, niestety, nie dało Warszawie wiele pomocy a masę ludzi poginęło. Jak się weźmie książkę Bartelskiego, wykaz żołnierzy, którzy ponieśli śmierć i jak się patrzy na chłopców szesnasto-, siedemnasto-, dwudziestoletnich, to dzisiaj po prostu serce zamiera, że tacy młodzi ludzie wówczas ginęli.

  • Czy pan uczestniczył w mszach w czasie Powstania?


Była na Mokotowskiej jedna czy dwie msze, [w] mieszkaniach prywatnych, to wiem, że odbywały się – trudno to nazwać nabożeństwem, [raczej] modlitwy. Prawie, że w co drugim mieszkaniu wieczorem czy rano odbywały się modlitwy. Msza z udziałem większej ilości żołnierzy miała miejsce jednej niedzieli. Jak ksiądz się nazywał, nie pamiętam.

  • Czy państwo czytali prasę podziemną w czasie Powstania?


Tak, „Biuletyn Informacyjny” przeważnie, był regularnie dostarczany do dowództwa, dowództwo roznosiło.

  • Pan rozmawiał ze swoimi koleżankami czy kolegami z oddziału o tym co jest w prasie?

 

Czy były dyskusje na ten temat? Raczej chyba nie. Egzemplarzy było niewiele, trzeba było je dalej puszczać, żeby inni z pismami się zapoznali. Wiem, że wiele osób korzystało też z innych pism a było dość sporo w czasie Powstania. W gruncie rzeczy czerpaliśmy wiadomości o Powstaniu z „Biuletynu Informacyjnego”.


Została jeszcze sprawa wejścia Rosjan na Pragę. Spodziewaliśmy się, że przyjdą. Nie było prawie nikogo z żołnierzy, żeby nie miał nadziei. Wiedzieliśmy, że idą Rosjanie, że Polacy idą. Zresztą odczuwaliśmy pewne skutki też, bo ostrzeliwali brzeg, Aleje Ujazdowskie. We wrześniu weszły wojska radzieckie, to ostrzeliwali. Niby pomagali nam wtedy, bo krótszy ogień był prowadzony mniej więcej do wysokości skarpy Alei Ujazdowskich – tak artylerię mieli ustawioną. Już za tym szły okopy naszych oddziałów.

Jeden raz zrzut był. Noce wrześniowe były jasne – widzieliśmy twarz kobiety, pilota, która prowadziła kukuruźnika. Rosjanie mieli takie bardzo dobre samoloty, wolne ale ciężkie do zestrzelenia, bo były mocno opancerzone.

Liczyliśmy, że Rosjanie przyjdą. Niestety nie przyszli. Nie było może specjalnego żalu czy niechęci, że nie przyszli. Było wiadomo, że oni przeszli sześćset kilometrów zanim doszli do Wisły, tak samo nasza Dywizja Kościuszkowska. Przecież Berling wysłał oddziały na drugą stronę, ale kto inny wstrzymał oddziały do walki. Rokosowski został wezwany z Żukowem do Moskwy, jak był front nad Wisłą, żeby podjąć decyzję co dalej, bo Wisła jest dzieląca, w tym miejscu przerywa się walki. Pojechali, bo Stalin [ich] wezwał. Rokosowski pisze, nie wiem czy to prawda czy nie, że Stalin nawet był skłonny działać czy nie działać, kontynuować wojnę ale ci dwaj generałowie powiedzieli, że wojska mają wyczerpane, że oni woleliby jednak, żeby zatrzymać front, uzupełnić broń i dopiero potem podjąć dalsze walki. Chyba dwaj generałowie mieli wpływ skoro tak się stało jak się stało, wojska zostały zatrzymane.

  • Jak pan przyjął kapitulację? Jak pana koledzy przyjęli?


Smętnie można powiedzieć. Dlatego, że byliśmy wyczerpani. Raz, że okupacja – młodzież, kiedy powinna wzrastać, odżywiać się, radować, sport uprawiać, to konspirowała, głodowała. Sam wiem ile głodu się doznawało.
Tak że wyzwolenie było przyjmowane z ulgą. Każdy wspominał gdzie rodzice, rodzina, co z mieszkaniem. Jak nas wyprowadzili to trafiłem do obozu w Lamsdorfie, Łambinowice koło Opola – tam większość naszych oddziałów trafiła. [Mój numer jeniecki 102974, Stalag VIII B].
Przed Powstaniem były tam baraki dla Rosjan. Wojna trwała tylko tyle, bo wcześniej Niemcy rozgromili Rosję w 1940 i wtedy jeńcy do baraków trafili. Niemcy nie bardzo liczyli się z życiem Rosjan wziętych do niewoli. Masowo umierali. Po ucieczce z obozu w czasie kapitulacji Niemiec, był wtedy 9 maja, była radość. Inaczej odbieraliśmy wyzwolenie od tego, które krwawo przyszło nam wtedy przebyć.

  • Pan mówił, że trzy lata studiów zrobił pan w czasie okupacji...


Czwarty rok w Warszawie na SGH. Nie wspomniałem, [że zarząd banku], w którym pracowałem, miał siedzibę w Łodzi. Trafiłem do Łodzi dzięki znajomości brata żony, który już [tam] mieszkał. On mnie trochę zaprotegował. W 1947 roku wróciłem do Warszawy na kontynuację czwartego roku studiów SGH. Mam dwa dyplomy: jeden bez stopnia magisterskiego, bo wtedy trudno było podejść do pisania i do składania pracy magisterskiej w 1946, 1947 roku, drugi dyplom zrobiłem na magisterium w 1962 roku.

  • Miał pan problemy po wojnie z tego powodu, że pan był w AK?


Przed wojną [we] wsi, w której mieszkałem, istniało koło młodzieżowe „Wici”. To była najmłodsza organizacja chłopska – tutaj należała młodzież do dwudziestu lat. Następne ogniwo dla organizacji ludowej, chłopskiej, to było Koło Stronnictwa Ludowego, tam też później należałem. Zresztą ojciec mój był prezesem Koła Stronnictwa Ludowego. To była aktywna społecznie grupa mieszkańców wsi, działalność była ożywiona.
Chciałem na chwilę jeszcze wrócić – rodzice przeprowadzili się [w 1926 roku z Gassów, gdzie się urodziłem do Opaczy koło Konstancina], kupili gospodarstwo po parcelacji majątku Obory pod Warszawą. Zagospodarowali się i tam mieszkaliśmy do 1939 roku. […]
W Warszawie, jak studiowałem na SGH, było Akademickie Koło Młodzieży Wiejskiej „Wici”. Była to młodzież chłopska, wiejska. Tam należałem, prowadziłem sekcję sportową, chodziło o to, żeby młodzież rozruszać. Później powstało Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. Przez pewien czas nie należałem do Stronnictwa. Tam różne rzeczy się działy nie tyle polityczne, ile powiedziałbym zawodowe. Później jak pracowałem w Ministerstwie Finansów, to koło było już założone. [Po pewnym czasie zostałem wybrany na prezesa koła, które prowadziłem do przejścia na emeryturę w roku 1989. Potem nie kontynuowałem już przynależności partyjnej. Nadchodziły nowe czasy, a z nimi zmiana sytuacji społecznej i politycznej].

  • Jak pan był w Ministerstwie Finansów, jak pan pisał swój życiorys to mówił, że pan uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, że był w AK?


Specjalnie nie odczułem dolegliwości z tytułu tego, że byłem w AK i w Powstaniu. Pracownik kadr poprosił mnie kiedyś na rozmowę – to była kobieta – na temat tego co robiłem, gdzie byłem. „W jakiej organizacji pan był?”. Mówię: „W Wojsku Polskim”. „Dobrze, ale Wojsko Polskie miało jeszcze inne organizacje wojskowe”. [Kilka] razy byłem pytany o to czy sobie czasami nie przypomnę nazwy organizacji. Przecież to był okres... Wychylenie się z przynależnością, z tym, że jeszcze odznaczenia delikwent dostał, bo dostałem Krzyż Walecznych, zresztą dwa – jeden londyński, drugi warszawski... Później, to wszystko było załagodzone, przecież jeden z wiceministrów był przez cały czas w AK, w kadrach doskonale [o tym wiedzieli]. To były lata późniejsze siedemdziesiąte a nawet osiemdziesiąte, zupełnie inne z nadzieją, że będą lepsze.



Warszawa, 16 listopada 2005 roku
Rozmowę prowadziła Magdalena Czoch
Kazimierz Wiewióra Pseudonim: „Brutus” Stopień: plutonowy podchorąży Formacja: Batalion „Ruczaj” Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter