Janusz Eysymontt „Szczerbina”

Archiwum Historii Mówionej

Nazwisko moje Janusz Eysymontt, pseudonim w konspiracji i w powstaniu „Szczerbina”. Powstanie przebyłem właściwie w dwóch miejscach. Mianowicie, pierwsze to była 2. Harcerska Bateria Artylerii Przeciwlotniczej „Żbik”, w zgrupowaniu „Gurt”, tam byłem w drużynie obserwatorów. Natomiast od 15 sierpnia, byłem w wytwórni granatów przy Zgrupowaniu „Chrobry II”, przy dowództwie saperów tego zgrupowania i właściwie przez cały czas trwania Powstania tylko tam pracowałem.

  • Co robił pan przed 1 września 1939 roku?

Byłem uczniem.

  • Czy mógłby pan opowiedzieć coś o szkole, o tym jak był pan uczniem?

Właściwie urodziłem się w Warszawie, ale wychowywałem się w Modlinie, ponieważ nasz ojciec był oficerem saperów w tamtejszym batalionie saperów. Tam też ukończyłem trzy klasy szkoły podstawowej. Potem przenieśliśmy się do Warszawy, chodziłem do szkoły na ulicę Sandomierską róg Narbutta. Do tej szkoły chodziłem właściwie tylko dwa lata, potem mieszkaliśmy w Legionowie pod Warszawą, [gdzie] ukończyłem tamtejszą szkołę w 1939 roku, to znaczy miałem skończoną piątką klasę. Do 1939 roku, to właściwie jest już wszystko. Wojnę natomiast żeśmy spędzili częściowo na wsi pod Zamościem – tam nie chodziłem do szkoły. Byliśmy tam rok czasu, potem przenieśliśmy się do Warszawy. W Warszawie chodziłem najpierw do szkoły podstawowej, którą ukończyłem, potem [chodziłem] do Zasadniczej Szkoły Ogrodniczej, którą ukończyłem w 1944 roku.

  • Czy przed wybuchem Powstania działał pan w konspiracji?

Tak.

  • Gdzie?

W 1943 roku byłem członkiem Zastępu 430. Armii Krajowej, to znaczy „Szarych Szeregów”, później były to „Szkoły Bojowe”, byłem tylko jeden rok. W 1944 roku przeniosłem się do 21. Warszawskiej Drużyny Harcerskiej imienia generała Prądzyńskiego, gdzie byłem w zastępie „Wis”. Tak było do samego Powstania.

  • W jaki sposób zatknął się pan z konspiracją?

Przez kolegę, jeżeli chodzi o pierwszy [raz], potem zresztą też, bo mieliśmy już swój krąg koleżeński. Przeniosłem się zresztą do zastępu „Wis” tylko na skutek tego, że mieszkałem w Śródmieściu, a tamten zastęp działał na Bródnie, więc miałem po prostu daleko, żeby dojeżdżać na zbiórki. Było mi tak po prostu wygodniej.

  • Gdzie zastał pana wybuch Powstania?

[…] O godzinie czternastej na trzy godziny przed wybuchem Powstania zostałem zawiadomiony przez kolegów z zastępu, że mam zawiadomić jeszcze dwóch innych członków naszego zastępu i zameldować na ulicy Ogrodowej róg Żelaznej. Nie znałem tego punktu przedtem, miałem tylko powiedziane, że w tym lokalu będziemy mieli zgrupowanie. I tam mnie zostało Powstanie. Ściślej mówiąc, wyszedłem później na Krochmalną. Później na tym punkcie z moją macierzystą jednostką nie przeszedłem na Stare Miasto, bo ona wreszcie tam się znalazła. Byłem na ulicy Krochmalnej, a potem właśnie w drugiej baterii na ulicy Chmielnej 57/67.

  • Gdzie i kiedy pan walczył w Powstaniu?

Pierwszy jednodniowy epizod to był pierwszy dzień Powstania, kiedy znalazłem się na ulicy Krochmalnej. Zameldowałem się u tamtejszego dowódcy, mianowicie u porucznika „Klima” ze Zgrupowania „Sosna”, że zostałem odcięty od swojej jednostki. Po prostu ulica Żelazna była pod obstrzałem, była zamknięta barykadami i nie można było pierwszego dnia przechodzić przez barykady. Wobec tego zameldowałem się tutaj i jeden jedyny raz brałem udział w akcji bojowej. Kompania porucznika „Klima” chciała zdobyć budynek żandarmerii na rogu Żelaznej i Chłodnej, który miał zbudowany duży bunkier […]. Całe zdobywanie miało polegać na tym, że żeśmy mieli przejść z budynku sąsiedniego na dach, który przylegał do budynku żandarmerii i mieliśmy go zaatakować od góry. Byłem tylko „butelkarzem”, żadnej broni nie było, miałem tylko butelkę z benzyną i nic więcej. Zresztą cały atak pierwszego dnia był o tyle nieudany, bo kiedy żeśmy się znaleźli w tym budynku Niemcy, obrzucili nas granatami. Musieliśmy się wycofać. Daliśmy nogę stamtąd. […] Następnego dnia ruszyłem do swojej jednostki na Chmielną.

  • Jak wyglądała pana służba w macierzystej jednostce?

W macierzystej jednostce byłem w drużynie obserwatorów, więc mieliśmy funkcję pomocniczą. Sama jednostka była przewidziana po zdobyciu (które się nie odbyło niestety) Dworca Głównego… Tyły budynku, w którym jednostka stacjonowała, wychodziły na tory kolejowe i tam był dworzec, a tory kolejowe tuż przy Dworcu Głównym, który był przy Alejach Jerozolimskich. Na dworcu Niemcy mieli stanowiska artyleryjskie. Myśmy mieli opanować dworzec i obsługiwać tę artylerię przeciwlotniczą. I to była cała idea, która się niestety nie zrealizowała, bo nie mieliśmy sił na [walkę]. Byłem tylko piętnaście pierwszych dni, to znaczy gdzieś koło 15 sierpnia zostałem odkomenderowany do wytwórni granatów.

  • Z jak dużym ryzykiem i trudnościami wiązała się pana służba w wytwórni granatów?

W wytwórni granatów ryzyko było dla wszystkich, dlatego że to nie była oczywiście wytwórnia przystosowana do produkcji. Ona się mieściła początkowo na ulicy Siennej w starej bóżnicy – świątyni żydowskiej. To był parterowy budynek, w którym rozstawione były wszystkie urządzenia. Cała produkcja polegała przede wszystkim na tym, że materiał wybuchowy pozyskiwało się z niewypałów bomb lotniczych i pocisków artyleryjskich. Trotyl wykuwali jeńcy niemieccy, dlatego że on był lany – to było po prostu skamieniałe. Później kawałki trotylu były mielone w zwykłych maszynkach do mielenia mięsa, tylko miały końcówkę przerobioną jakoś tak, żeby otrzymać z tego materiał mniej więcej nadający się do tego, żeby można go było załadować do woreczków (bo to były granaty woreczkowe). Cały zespół pań szył woreczki i [robiliśmy] „rolmopsy” – zapalnik był włożony w malutki woreczek z materiałem wybuchowym i ze spłonką i to miało być jądrem granatu. Natomiast „rolmops” był włożony do woreczka, który był z materiału i obłożony kruszywem. Na specjalnych prasach kruszyło się, prasowało się skorupy od pocisków niewypałów, żeby otrzymać kawałki żelaza, którymi się obkładało woreczek, zawiązywało się i to był cały granat, który był niesłychanie skuteczny. To był granat obronny w przeciwieństwie do „sidolówek”, które były produkcji konspiracyjnej. [„Sidolówki”] to były właściwie granaty zaczepne, bo one działały tylko siłą wybuchu. Natomiast granaty, [które my robiliśmy], miały robione próby, miały rozrzut odłamków [bardzo] duży, one były w pełni granatami obronnymi, bojowymi. Ryzyko tego wszystkiego polegało po prostu na tym, że… I to się zresztą stało później w pewnym sensie… W każdej chwili [mogło wszystko wybuchnąć], bo leżały góry zmielonego trotylu, następnie były puszki z rtęcią piorunującą, to jest to, co się w zapalnik wprasowuje, bo ścieżka prochowa była po prostu prasowana na maszynach, które służyły kiedyś prawdopodobnie szewcom. Oczywiście w każdej chwili gdyby uderzył jakiś pocisk w taką wytwórnię, to wszystko wyleciałoby w powietrze. […] Wytwórnię bardzo szybko przeniesiono do bardzo dużego, potężnego budynku, do podziemi drukarni Gebethnera i Wolfa na rogu Sienkiewicza i Jasnej. Wielki, sześcio- czy siedmiopiętrowy budynek żelbetowy. […] [Później wytwórnia] została przeniesiona na ulicę Mokotowską 51/53 i mieściła się w podziemiach i na parterze. Dlaczego [została przeniesiona] – nie wiem. Funkcjonowała tam do samego końca Powstania.

  • Czy w czasie Powstania spotkał się pan z żołnierzami strony nieprzyjacielskiej? Jak ich pan zapamiętał?

[…] To tylko tyle, że z jeńcami niemieckimi, którzy wykuwali [materiał wybuchowy z pocisków], bo oni koło nas zwozili te niewypały bomb i pocisków. […] To jedyny kontakt, jaki wtedy miałem.

  • Jak ludność cywilna przyjmowała walkę a później służbę oddziałów?

To jest sprawa trudna do opowiadania. Prawdę powiedziawszy, jeżeli mogę wyrazić swój sąd, to najbardziej poszkodowaną częścią mieszkańców Warszawy nie były wcale oddziały Armii Krajowej, tylko ludność cywilna. Początkowo [mieszkańcy] byli pełni entuzjazmu, naturalnie, przez pierwsze dni a może nawet dwa, trzy tygodnie, kiedy jeszcze nie odczuli tak bardzo [Powstania]. Ludność odnosiła się bardzo dobrze, później obojętnie, ale właściwie warszawiacy nie byli nastawieni wrogo, chociaż mieli powody, żeby obciążać przynajmniej dowódców tym, że taki los im zgotowali. Tak to wyglądało.
  • Jak wyglądało pana życie codzienne w czasie Powstania?

W pierwszym miesiącu Powstania, jak wytwórnia jeszcze mieściła się na Siennej w budynku Gebethnera, to mieszkałem przy dowództwie Zgrupowania „Chrobry II”, Sienna 45 (budynek zresztą do dzisiaj stoi). Po prostu u jednej z pań, która miała duże mieszkanie i w którym był punkt konspiracyjny podczas okupacji, potem mieściło się część dowództwa. Ja tam też miałem swój kącik, gdzie nocowałem, jadłem i właściwie tam żyłem, a pracowałem w wytwórni. Cały dzień się pracowało.

  • Miał pan kontakty z najbliższymi?

Tak. Dopiero w drugim miesiącu Powstania, kiedy przeszedłem na drugą stronę Alej Jerozolimskich, to znaczy na stronę południową, bo tam mieszkaliśmy przed Powstaniem, mieszkała matka i siostra moja na ulicy Koszykowej.

  • Czyli miał pan dobry kontakt ze swoimi najbliższymi.

Tak. Później się tam przeniosłem i mieszkałem, chodziłem tylko do warsztatu na Mokotowską.

  • Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?

[…] W pierwszym oddziale była wspaniała atmosfera, bo to były pierwsze dwa tygodnie Powstania, kiedy jeszcze nie zarysowała się ciężka sytuacja, z której żeśmy sobie coraz bardziej zdawali sprawę. Jeśli chodzi o warsztat, była bardzo dobra atmosfera, ponieważ pracowały tam przeważnie panie, a panie nie poddają się tak łatwo.

  • Z kim pan się przyjaźnił w czasie Powstania?

W pierwszych dwóch tygodniach, to byli chłopcy z konspiracji znani mi zarówno z mojego oddziału, jak i z tego, że przychodził co pewien czas drużynowy, później nawet dowódca hufca był tam. Znałem ich tylko fragmentarycznie, bo żeśmy się sobie nie przedstawiali. Ci moi bliżsi koledzy to byli koledzy szkolni.

  • Czy podczas Powstania w pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym? Jak to wyglądało?

Nie. Tam gdzie miałem kwaterę, to oczywiście na podwórku odbywały się nabożeństewka. Wszędzie były kapliczki i wszędzie ludność w [nich] uczestniczyła. Myśmy o tyle nie uczestniczyli, że przychodziliśmy zmęczeni, waliliśmy się i już na nic nie mieliśmy specjalnej chęci.

  • Czy miał pan możliwość w czasie Powstania czytać prasę i słuchać radia?

Tak. Słuchaliśmy radia, ale radio nie było krzepiące. Audycje londyńskie były bardzo minorowe w związku z naszą sytuacją, jaka się później wytworzyła, zamykaliśmy po prostu... Nic one nam nie dawały.

  • Czyli te audycje nie miały większego wpływu na ludzi, którzy ich słuchali?

Nie. Ja mało słuchałem, przyznaję. „Biuletyn Informacyjny” dostawaliśmy i czytaliśmy go. Czasem jakieś ulotki jeszcze innych zgrupowań, jakie tam były, ale to fragmentarycznie do rąk wpadało, można było sobie poczytać.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?

Najgorsze? Było takie. Kiedy jeszcze byłem na ulicy Siennej, odbył się nalot. […] Ten nalot dotknął bardzo długą kolejkę, która stała po chleb. Było to na ulicy Siennej. Była to masakra, po której myśmy musieli resztki, które zostały po kolejkowiczach wkładać do worków. To było jedno takie bardzo przykre zdarzenie.
Drugie to było właśnie nie wiem, czy przykre, czy nie… Jadłem obiad, kiedy w dom, na podwórko, które było obudowane ze wszystkich stron (tak zwana studnia) uderzyły moździerze, tak zwane szafy. Siedziałem akurat przy stole, jadłem zupę i [po wybuchu] byłem [cały] w zupie i w szkle z okien i ramę miałem wbitą na siebie. Nic mi się wielkiego nie stało. Dużo było huku, ale nic takiego…

  • Jakie było pana najlepsze wspomnienie?

Bo ja wiem. Jakoś nie uświadamiam sobie tego, żebym przeżywał jakieś chwile euforii czy czegoś takiego. Nie.

  • Czy oprócz tych dwóch zdarzeń coś jeszcze się utrwaliło w pana pamięci?

Bo ja wiem, też chyba nie.

  • Może coś z pracy w wytwórni granatów albo z pana wcześniejszych działań?

Nie, nic takiego. Oczywiście wtedy wszystko właściwie było czymś dla mnie nowym. Przecież miałem szesnaście lat, czyli byłem niedorostkiem. Co ja tam miałem, przedtem żadnych przeżyć nie miałem, więc wszystko było dla mnie wielkim przeżyciem, ale to było dosyć naskórkowe. Jak to u młodzieży, bo młodzież to inaczej reaguje na różne sprawy. Nawet chwile jakiegoś zagrożenia inaczej przeżywa starszy człowiek, który wie, a inaczej młody chłopak.

  • Co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?

Wyszedłem z oddziałami akowskimi do Żyrardowa, do obozu przejściowego. Załadowano nas na wagony kolejowe i wywieziono do Lamsdorfu, to był obóz jeniecki Stalag VIII B, obóz-kwarantanna. Nie byliśmy tam na stałe zainstalowani. Najpierw było spisanie na dużym placu, odbywała się rewizja osobista i rzeczy, następnie spisywanie wszystkich danych, które się później znalazły w Międzynarodowym Czerwonym Krzyżu w Genewie (skąd po wojnie dostałem zaświadczenie). Później przez jakieś dwa, trzy tygodnie to właściwie w tym obozie byliśmy jako niestali członkowie. Formowano nas i wywożono do różnych obozów. Z młodszych [mężczyzn], do których należałem, sformowano dwie kompanie i ta kompania, w której byłem, została przewieziona do Stalagu IV B w Mühlbergu. To był wielki obóz podoficerski, międzynarodowy. Wszystkie nacje, które brały udział w wojnie – było tam 40 000 jeńców, to był olbrzymi obóz. Tam żeśmy się zresztą zetknęli z grupą polskich podchorążych z 1939 roku, którzy byli tam wszystkimi funkcyjnymi. Oni byli właściwie zawieszeni pomiędzy szeregowcami, podoficerami i oficerami, więc mieli szczególny status. Byłem tam niedługo, tydzień tylko. Potem wywieziono nas na komenderówkę pracy, na Arbeitskommando z przynależnością do obozu Stalag IVG w Oschatzu. […] Arbeitskommando polegało na tym, że był wydzielony obszar w fabryce porcelany Teicherta w Meissen (to jest Miśnia), gdzie były dwa baraki. Barak jeńców francuskich i my. Było nas tylko dwudziestu sześciu. Pracowaliśmy w fabryce porcelany na miejscu. Potem nie wiem, z jakiego powodu nas stamtąd przeniesiono. Znaczy nie mieszkanie, tylko pracę mieliśmy po drugiej stronie Łaby w „Deutsche Jutespinnerei” to była taka tkalnia juty, duża fabryka. Pracowaliśmy tam aż do końca, to był chyba koniec kwietnia 1945 roku, kiedy się zbliżały wojska amerykańskie z południa, radzieckie ze wschodu, to nas ewakuowano. W marszu ewakuacyjnym byliśmy parę dni, trzy czy cztery dni, doszliśmy do Marienbergu w Sudetach Zachodnich i tam nas zastał koniec wojny.

  • Co działo się z panem po maju 1945 roku?

[…] Wracałem z grupką kolegów, czterech nas było, wracaliśmy z powrotem do Warszawy, ale po drodze wojska radzieckie grupowały jeńców niemieckich, do których zapędzano wszystkich ludzi umundurowanych. Oni nie rozróżniali, czy to byli jeńcy francuscy, czy niemieccy. Później dopiero segregowali. Kiedy myśmy się starali wymknąć tej obławie, jeśli tak można powiedzieć, to spotkał nas oficer polski z armii Berlinga i zorientował się, że jesteśmy powstańcami. Byliśmy młodzi chłopcy w mundurach. Zapytał nas i zaproponował nam, że [jako mundurowi] będziemy mieli kłopot z przedostaniem się do Polski, ale tutaj stoi dywizja artylerii, która miała swoje miejsce postoju w… Oni szli od strony Czechosłowacji, [dywizja] zakończyła w pobliżu Budziszyna swój marsz i tam myśmy spotkali tego oficera. Zaproponował nam, że ponieważ oni pędzą duże stado krów, które gdzieś tam zdobyli i ten oficer to był oficer aprowizacyjny tej artylerii, wobec tego trzeba było po prostu pilnować tych krów. Zaproponował nam, żebyśmy uczestniczyli w przepędzeniu krów do… Nie mogę sobie tej nazwy przypomnieć. Myśmy się zgodzili i w ten sposób przenieśliśmy się w ciągu tygodnia, bo jeszcze żeśmy się zatrzymywali przed granicą, bo oni częściowo te krowy przeganiali, a część tych krów miała już zdarte kopyta i w związku z tym nie można ich było dalej pędzić. Myśmy się zatrzymali w folwarku i pilnowaliśmy tego małego stada, czterdzieści czy coś tych krów. Przyjechali samochodami ciężarowymi, zabrali te krowy razem z nami i w ten sposób znaleźliśmy się w Polsce. W koszarach artyleryjskich byłem jeszcze tydzień czasu, potem na pociąg i do Warszawy.


Warszawa, 23 kwietnia 2008 roku
Rozmowę prowadziła Beata Kozakiewicz
Janusz Eysymontt Pseudonim: „Szczerbina” Stopień: służby pomocnicze, strzelec Formacja: Zgrupowanie „Gurt”, Zgrupowanie „Chrobry II” Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter